Recenzja

Anna von Hausswollf - Ceremony

Obrazek tytułowy

Ceremony to drugi album w dyskografii Anny von Hausswollf - po wydanym w 2010 roku debiucie Singing From The Grave – który przynosi czyste, bo według klasycznych przepisów stworzone, misterium piękna, grozy i fascynacji.

Niech jednak nikogo nie zwiedzie owa "groza", daleko bowiem twórczości szwedzkiej wokalistki do epatowania ciemnością; nie jej przynależą gesty rogatej dłoni połączone z trudnościami w rozwikłaniu nawet najprostszych zagadnień muzycznych. Groza zawarta w nastroju Ceremony to po prostu lęk człowieka wobec nieskończoności, którą – jak wiadomo – muzyka wypowiada najlepiej.

Oto Red Sun:

"Czerwień słońca na linii horyzontu
to czysta rozkosz.
Kiedy noc opada na moje oczy
staję się szalona,
Gdy nie ma nikogo, kto mógłby mnie objąć,
szukam światła.
Cienie stoją przed mymi oczami,
lecz jasność już jest we mnie.
Serce pośród świata,
Serce człowieka -
czy słyszysz ten dźwięk?
Słodkie echa, mimo wszystko, na podwórzu;
Słodkie echa niosą się po ziemi.
To wyzwala ten dźwięk
To dotyka ziemi
I wznosi się do nieba".

Modlitwa? Tak, ale na wskroś nowoczesna. Najnowsza płyta Anny von Hausswollf wpisuje się bowiem w doświadczenia nie tylko europejskiej, lecz światowej już awangardy, których podstawowym impulsem jest przywrócenie współczesności horyzontu bardziej rozległego, niż codzienność, wyższego nad materializm. Osiągnąć to można – i osiągano przez wieki – właśnie dzięki sztuce.
Od pierwszych tonów Ceremony – od utworu Epitaph of Theodor – słyszymy, że nie znudzi nas tu banał. Pora uczynić go historią, albo odłożyć na potem. Czas zacząć przeżywać. Tę muzykę i swoje życie.
Najważniejszym spośród wielu języków tej płyty jest wzniosłość, która stowarzysza się z pięknem, lecz nie działa bezpośrednio. To nie jest muzyka ciepła, zmysłowa; nie jest też abstrakcyjnym, trudnym wytworem chybionych eksperymentów... Cóż to zatem? To poczucie, iż – parafrazując mistyka – "w samotnej, cichej, niewyraźnej ciemności Ktoś Straszny jest blisko". Może Bóg, albo tylko śmierć? Tym jest ta muzyka. Przeczuciem.
Wzniosłość to przeciwieństwo patosu. Ceremony nie jest płytą głośną, ponad miarę "zorkiestrowaną". Artystka – co znaczące: architektka z wykształcenia – osiągnęła tu wyczucie stosowności, którą budują napięcia między rejestrami: powagi i przebojowości, kontrastu i harmonii, wzniosłości wreszcie i wdzięku – bo jak inaczej niźli właśnie wdziękiem określić doznanie jej delikatnego, lecz potężnego głosu przebijającego śpiew organów.
Organy – pierwsze skrzypce Anny. Samo spojrzenie na okładkę gustownie wydanego albumu przepowiada jego najważniejszy świat, proklamuje rzeczywistość, która poprzez tę płytę zwróciła muzyce świątynię. Piszczałki organów na frontonie Ceremony śpią w gotyckim półmroku, jest to jednak sen pozorny, oczekiwanie raczej, by ich prastarą stal ożywiło ciepło dziewczęcej dłoni. To, co zapowiada ten obraz – sprawdza się we wnętrzu płyty.
Ceremony nie jest dokonaniem, które wzięło się znikąd. To umiejętnie przekazana twórcza tradycja, w której Anna rozwinęła formuły wypracowane przez swojego ojca. Carl Michael von Hausswollf – współtwórca najprawdziwszego Królestwa Artystów (co symptomatyczne: powołanego na terytorium zupełnie nie zamieszkanym przez człowieka) – jest, dla bardziej wyrobionego ucha, wyraźnym duchowym patronem tej płyty. Jego niezwykłe państwo nieraz dawało schronienie polskim twórcom. To odrębny, ciekawy temat. To także swoista perspektywa bliskości z której jeden z wygłosowych utworów Ceremony - Funeral For My Future Children – brzmi szczególnie aktualnie. Ironiczny ton i taneczny rytm opisują tu bowiem granice w jakich przychodzi nam dziś dokonywać życia. Ramy czasu, który miał wyglądać inaczej.

Szymon Gołąb

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO