Felieton

Down the Backstreets: Black Eyed Peas – Behind the Front

Obrazek tytułowy

fot. mat. prasowe

Zdziwieni? He, he, he... Black Eyed Peas w JazzPRESS-ie! Otóż tak! Na dłuuugo przed I Gotta Feeling i całe pięć lat przed Where Is The Love? i Let's Get It Started (w wersji albumowej Let's Get Retarded i przy okazji: nie hejtować, te dwa jointy do dzisiaj brzmią fantastycznie) Black Eyed Peas wydali debiutancki album Behind the Front, wypełniony żywym brzmieniem, świetną produkcją, pozytywną energią i generalnie warty słuchania i odświeżania.

Ale po kolei. Były przygody z Ruthless Records, gdzie wydanie albumu nie powiodło się podobno przez śmierć Eazy'ego-E (właściciela wytwórni, ale przede wszystkim ikony gangsta rapu), były zmiany nazwy i składu. 30 czerwca 1998 roku will.i.am, apl.de.ap i Taboo (czy tylko mi te ksywy wydają się zabawne?) wydali album Behind the Front. Brzmieniem wpasowuje się on w standardy pozytywnego, „świadomego” rapu z Zachodniego Wybrzeża – Hieroglyphics, Jurassic 5 itp.

We wszystkich podkładach palce maczał will.i.am i to jego należy głównie chwalić za warstwę muzyczną. Użycie sampli jest dość ograniczone, sporo jest za to żywych instrumentów – Black Eyed Peas koncertowali zresztą w tamtych czasach z żywym bandem i wokalistką Kim Hill. Will.i.am, zapewne przez swoją popularność i nawał hitów / „komercyjnych popierdółek” w ostatnich latach, jest bardzo niedoceniony jako producent.

Słuchając Behind the Front i porównując go z najnowszymi dziełami Black Eyed Peas, docenia się wszechstronność – chłopaczyna potrafi robić ambitny, „żywy” hip-hop, chwytliwe popowe kawałki, a nawet ciężkostrawne dla większości czytelników niniejszego periodyku umcy umcy. Jest na scenie 30 lat, realizując się we wszystkich tych gatunkach – bo jeśli od jakiegoś czasu jego celem są szczyty list przebojów, to spełnia się, nawet jeśli krytycy odczuwają odruch wymiotny, gdy wspominany jest jego pseudonim.

W dodatku to nie jest tak, że byle kilka brzdęknięć na gitarze jest wymówką do podciągania Behind the Front pod „żywe granie”. Użyte zostały, w mniejszej lub większej liczbie utworów: gitara, bas, perkusja, keyboardy, flet, skrzypce oraz kongi. Trzeba naprawdę tęgiej głowy, talentu i wyczucia, żeby nad tym zapanować, samemu nie będąc multiinstrumentalistą. Produkcje, kompozycje są pięknie głębokie, ciepłe, wielowarstwowe i nie zestarzały się nawet o dzień! Obstawiam, że takie The Way U Make Me Feel, Fallin' Up, Karma, Be Free czy ¿Que Dices? nie zestarzeją się wcale – to po prostu kawał wspaniałej, letniej muzyki – tej z gatunku uniwersalnych w czasie i przestrzeni. Lekkiej, ale satysfakcjonującej bardziej wymagające głowy. Odświeżam album po dłuższym czasie i jestem coraz bardziej zachwycony!

Teksty... są. Umówmy się, że MC stanowią tło dla podkładów, OK? Will.i.am, apl.de.ap i Taboo (he, he, he) robią co w swojej mocy, ale brakuje talentu, rapowej kreatywności i charyzmy. Flow mają do siebie dość podobne i trzymają się strefy komfortu – odnoszę wrażenie, że wyjście z niej i eksperymentowanie z głosem, rytmem i melodią mogłoby się zakończyć klęską. Zatem dobrze, że jest jak jest i na przykład w takim Head Bobs, czy nowocześnie brzmiącym, bardziej elektronicznym Be Free panowie brzmią bardzo dobrze. Nie trzeba przesadnie przymykać na nich oka – co prawda ich rap nie jest na poziomie bitów, ale nie przeszkadzają w odbiorze albumu, a czasami rzucą jakimś ciekawszym wersem. Tematyka trzyma się szeroko zakrojonego „pozytywnego przekazu” i „powrotu do korzeni hip-hopu”.

I teraz przechodzimy do, być może, momentu przełomowego dla przyszłości Black Eyed Peas: Behind the Front nie wskoczył na listę najlepiej sprzedających się albumów Billboardu. Od tego momentu, krok po kroku, zespół przeistaczał się w to monstrum, które znamy obecnie. Na drugim albumie Bridging the Gap pojawili się między innymi DJ Premier i Mos Def, ale will.i.am już puszczał oko do głównego nurtu i oblizywał wargi z myślą o wyjściu z mroku. Na trzecim albumie, zatytułowanym Elephunk, do zespołu dołączyła wokalistka Fergie – z tego co widzę, w internecie uosobienie wszelkiego zła wyrządzonego muzyce w historii świata. Bez przesady milusińscy, Fergie raczej nie była mózgiem stojącym za pierwszymi popowymi hitami Black Eyed Peas i dalszym, konsekwentnym podążaniem w stronę „masówy” i Vox FM. Ba, nawet na jej solowych albumach, jeśli mamy być ze sobą absolutnie szczerzy, znajdziemy niezaprzeczalne bangery! Will.i.am doskonale wiedział, co robi i zapewne dobrze mu z tymi wszystkimi milionami na koncie (chyba że naprawdę „pieniądze szczęścia nie dają” i wyciera teraz łzy dolarami, wspominając recenzje pierwszego albumu – co, kto lubi). Jak dla mnie, Behind the Front to wystarczający powód do oddania mu szacunku – jest producentem przez duże P. Gdy tego chce.

autor: Adam Tkaczyk

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 12/2017

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO