Felieton

Down the Backstreets: Legendy mogą kiwać głową z uznaniem

Obrazek tytułowy

Apollo Brown & Joell Ortiz – Mona Lisa (Mello Music Group, 2018)

Miesiąc temu cofnęliśmy się do roku 1989, do Back On The Block Quincy’ego Jonesa – jednego z najwybitniejszych i najpopularniejszych muzyków XX wieku i albumu, który zdobył nagrodę Grammy. Tym razem wezmę na warsztat płytę z roku 2018, duetu, któremu bardzo daleko do wymienionych wyżej wyróżnień, ale wartego uwagi ze względu nie na rozgłos i wpływ, ale na zaprezentowane umiejętności i jakość. Mona Lisa to wspólny album producenta z Detroit – Apollo Browna, oraz nowojorskiego MC – Joella Ortiza.

Kariera Joella Ortiza obfituje we wzloty i upadki: najpierw rozgłos wokół młodego MC, kontrakt z Aftermath i Dr. Dre, potem niewydanie albumu tamże i zastopowanie kariery. Dalej: uformowanie supergrupy Slaughterhouse, świetny pierwszy album i duży rozgłos wokół zespołu, kontrakt z Shady Records i trasy koncertowe, następnie nieudana płyta, a w końcu rozwiązanie grupy. Udane albumy solowe, po czym nagle i bez zapowiedzi nieudana płyta That’s Hip Hop, której nawet okładka sugerowała wyraźny spadek formy i nieskupienie na jakości produktu końcowego. Mijają dwa lata od ostatniego sola i dostajemy Mona Lisę – wspólny projekt z jednym z najbardziej cenionych hip-hopowych producentów ostatnich lat, Apollo Brownem.

On z kolei, według mnie, po wejściu na scenę z kopa złapał moment pewnej stagnacji i, nomen omen, „zapętlenia”. Zawsze można było się spodziewać po jego produkcjach konkretnego brzmienia i stylu, ale ostatnio zaczął przynudzać – a to już bardzo niepokojący objaw. Co prawda chwilę przed Mona Lisą wydał świetną EP-kę z Locksmithem, ale nie spowodował on, że przestałem nadal z rezerwą podchodzić do wspólnego albumu Browna i Ortiza.

Okazało się, że niesłusznie! Joell Ortiz i Apollo Brown prezentują na Mona Lisie swoją najwyższą formę. Słychać pełne skupienie, nacisk na jakość muzyki i słów oraz – jak zawsze – ogromny szacunek do kultury, która dała im skrzydła i pozwoliła na realizację talentów. Tworzą tak, by Kool G Rap, Big Daddy Kane, DJ Premier i Pete Rock kiwali z uznaniem głowami i byli dumni z kolejnej generacji twórców. Teksty Joella Ortiza, często bardzo osobiste, wypełnione są inteligentnymi, dopracowanymi i oczywiście sprytnie złożonymi rymami, porównaniami i metaforami. I chociaż nie ma tutaj jakichś zadziwiających tematów i koncepcji – słucha się go z zainteresowaniem i przyjemnością.

W Decisions odpowiada sobie na odwieczne pytanie raperów – kariera w branży muzycznej czy w ulicznym biznesie? That Place opowiada o niechęci do szpitali, My Block to oda do brooklińskich osiedli, Reflection z jednej strony celebruje sukces rapera, z drugiej żałuje rozpadu Slaughterhouse i braku proporcjonalnego do talentu wynagrodzenia. Timberlan’d Up z Roycem da 5’9’’ to klasyczny rap bitewny w stylu lat dziewięćdziesiątych. I choć brakuje Joellowi tej drobnej iskry geniuszu, która wyniosłaby go na poziom rapowej góry Rushmore, to do jego warsztatu nikt nie ma prawa mieć jakichkolwiek zastrzeżeń. Z wyjątkiem może refrenów jego rap nie ma słabych stron, a u boku takiego producenta jak Apollo Brown Joell błyszczy jak mało kto.

Produkcje Apollo Browna to jeden z najbardziej oczywistych przykładów nowoczesnego boom bapu. Już tłumaczę: boom bap to chyba najbardziej rozpoznawalny rodzaj brzmienia hip-hopowego, rozpowszechniony w drugiej części lat osiemdziesiątych, swój renesans przeżywający w latach dziewięćdziesiątych. Typowy boombapowy bit składa się z zapętlonego sampla, często zapożyczonego z utworu jazzowego lub soulowego, oraz koniecznie mocnej stopy i werbla, które wyznaczają rytm i „ścieżkę” raperowi. Sposób samplowania Apollo Browna, tak jak u niekwestionowanego mistrza – DJ-a Premiera, dodaje do twardego, hardcore’owego brzmienia sporą dawkę melodii i instrumentów. Niemalże każdy bit (wyłączając Cocaine Fingertips) brzmi żywo, prawie orkiestralnie.

Mona Lisa to według mnie najlepszy zbiór bitów w karierze Apollo Browna. Podobnie jak strona liryczna – nie są to najoryginalniejsze i najbardziej nowatorskie podkłady roku, ale spełniają swoją rolę i oczekiwania. Tak właśnie powinien brzmień boom bap w 2018 roku – zarówno twardo, ulicznie, jak i ze sporą dawką melodii. Wyobraźcie sobie skrzypka wirtuoza ubranego w czapkę New York Yankees i kurtkę baseballową, grającego muzykę klasyczną przed osiedlowym blokiem. Tak brzmi Mona Lisa.

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 12/2018

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO