Felieton

Down the Backstreets: Prostota brzmienia i liryczna ekwilibrystyka

Obrazek tytułowy

Blackalicious – Nia Mo' Wax, 1999 (Europa) / Quannum Projects, 2000 (Stany Zjednoczone)

Po końcu drugiej złotej ery w historii hip-hopu, około roku 1997, mieliśmy wątpliwą przyjemność obserwować poważne załamanie jakości płyt wydawanych na rynku głównego nurtu. Coraz więcej do powiedzenia miały wytwórnie, gdzieś jakby zagubiły się ideały kreatywności, „własnego stylu”, a brzmienie stawało się plastikowe i często przypominało ścieżki dźwiękowe do gier komputerowych z początku lat dziewięćdziesiątych. I wtedy, z dala od Swizz Beatzów i Puffych, rozwijała się scena alternatywna, pielęgnująca bardziej organiczny hip-hop i dbająca o utrzymanie odpowiedniego poziomu umiejętności rapowych. Mieliśmy na przykład Soulquarians i Hieroglyphics. Później szerszej publiczności zaprezentował się również kolektyw Quannum MC’s, w skład którego wchodził między innymi duet Blackalicious. Po kilku epkach i singlach wypuszczanych od 1994 roku, w 1999 wydali oni debiutancki longplay Nia (a gwoli ścisłości – w 1999 album ukazał się w Europie, w 2000 w Stanach Zjednoczonych).

16 z 18 utworów na Nia wyprodukował Chief Xcel (pozostałe dwa dołożyli DJ Shadow i Lyrics Born). Jego bity łączą w sobie typową dla kalifornijskiego podziemia pozytywną energię z przystępnością i prostotą brzmienia hip-hopowego głównego nurtu. Nie zgadzam się z wieloma publikacjami, które twierdzą, że bity na Nia są soulowe. W moim odczuciu zdarzają się co prawda delikatniejsze, powolniejsze podkłady (Dream Seasons, If I May) czy też zawierające elementy bardziej jazzowe (Shallow Days) ale większość przywodzi mi na myśl raczej nowoczesny boom bap.

Standardowa formuła – sample i bębny. Z jednej strony nic oryginalnego, ale z drugiej – skoro działa, to po co uszczęśliwiać na siłę? Chief Xcel wspaniale splata ze sobą interesujące pętle z pasującymi bębnami, wydobywając z tych na pozór prostych kombinacji nową jakość i emocje. O przystępności muzyki Blackalicious niech świadczy fakt, że kawałek The Fabulous Ones użyty został w grze Knockout Kings 2001 (w której to obijałem przeciwników Rockym Marciano – łza się kręci!). Ważne, a może nawet najważniejsze, jest to, że te bity idealnie współgrają z zawartym na Nia rapem.

Nie zawsze trafiał do mnie Gift of Gab – w duecie odpowiedzialny za rap. Na pewno jest, w najbardziej oczywisty sposób, mistrzem w swoim fachu – potrafi robić niesamowite rzeczy „na mikrofonie”. Nawarstwia rymy i kombinuje z ich schematami, zmienia flow, przyspiesza, różnicuje tematykę tekstów – jak chce się zacząć popisywać, to niewielu dotrzyma mu kroku. Jednakże na dłuższą metę bywa to dla mnie męczące.

Jednym z bezapelacyjnie najlepszych raperów w historii był Notorious B.I.G., którego atutem była umiejętność upraszczania. Potrafił zawrzeć puenty, emocje, nakreślać sytuacje, zrównywać wrogów z ziemią i wyznawać miłość w kilku prostych wersach – i za każdym razem, zapierając dech w piersiach, trafiał w sedno. To jednak unikatowy talent – jeden na milion. Nie można oczekiwać takiej umiejętności od wszystkich raperów. Tym niemniej, osobiście uważam charyzmatyczną oszczędność za wielki przymiot stylu i na ogół stawiam wyżej niż przesadę, do której Gift of Gab miewa skłonności.

Jednocześnie trudno nie bić pokłonów przed tym, co Gift of Gab prezentuje – to też jest wyjątkowy, wspaniały, wybitny talent. Ale umówmy się – mając do wyboru mrożącą krew w żyłach uliczną opowieść, z niesamowitym i zaskakującym finałem (na przykład Somebody’s Gotta Die) lub liryczne akrobacje, rymowanie słów rozpoczynających się tylko na daną literę alfabetu wers po wersie (jak w Alphabet Aerobics) – 99 procent z nas zechce posłuchać ponownie tego pierwszego utworu. Co nie zmienia faktu, że Gift of Gab to prawdziwe monstrum przy mikrofonie i technicznie jeden z najlepszych raperów w historii.

Nia starzeje się naprawdę dobrze, nie straciła na jakości przez te 20 lat. Rap Gift of Gaba zapewne będzie, z biegiem czasu i stopniowym obniżeniem standardów, brzmiał coraz bardziej imponująco. Bity Chiefa Xcela to po prostu porządnie przygotowane danie – tak samo cenione, bez względu na akurat panującą modę kulinarną. A przybyli na scenę dokładnie wtedy, gdy byli potrzebni.


Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 5/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO