fot. Gabriela Kurylewicz
Cudowność jest tam, gdzie się ją odnajdzie szczęśliwie. Strych, suterena, piwnica to w języku administracyjnym „miejsce upośledzone”, wybrakowane, dlatego może zasługiwać na najmniejszy czynsz. Moja Mama, Wanda Warska, znalazła swoją piwnicę najpierw na Nowym Świecie 24 w kamienicy przeznaczonej do rozbiórki, a użyczonej jej serdecznie przez Warszawskie Towarzystwo Muzyczne, a nastęnie, po tragicznym zawaleniu się zrujnowanego budynku (o czym w gazetach nie znajdzie się wzmianki, bo w komunizmie nic się zawalić nie mogło), w 1966 roku na Rynku Starego Miasta 19.
Zachował się cudowny dokument pt. Pozwolenie na użytkowanie piwnic, akt przypisujący Mamie mojej nieustraszonej prawo do najmu i wykonania przebudowy kilku lokatorskich boksów w pracownię muzyki współczesnej. Zachowały się plany i rachunki, gdyż podziały zostały zmienione i został podniesiony strop, wbudowano uzbrojone łuki i ściany, a wszystko na mojej Mamy – Warskiej koszt i odpowiedzialność. Choć nie byłoby to możliwe, gdyby nie druga cudowność, znalezieni przez Mamę rzemieślnicy, którzy wykonali skomplikowany remont dosłownie w rok. Takich mistrzów już nie ma.
Wiem z opowieści moich rodziców – Warskiej i Kurylewicza – że do umowy najmu wpisać się usiłowali panowie z Federacji Jazzowej, lecz Mama stanowczo powiedziała „nie”, wobec czego umowa została przywrócona do kształtu wcześniej ustalonego i najemcą jedynym określona została – i tak miało być – Wanda Warska. Stąd pierwsza nazwa miejsca: Piwnica Wandy Warskiej. Choć była to bezsprzecznie również pracownia Andrzeja Kurylewicza i gdy rodzice moi już w uwolnionej Polsce w 1990 roku zakładali fundację, adwokat Ludwik Żukowski i przyjaciel nasz Maciej Morawski namówili nas do wydłużenia nazwy: Piwnica Artystyczna Wandy Warskiej i Andrzeja Kurylewicza. Pamiętam to, bo do struktury fundacji – jako podmiot trzeci – zostałam zaproszona ja, wówczas studentka Filozofii UW i poetka.
Federacja Jazzowa i jej następne konstelacje nigdy nas nie lubiły specjalnie, czemu nie będziemy się dziwić. Agenci UB smarowali ściany klatki schodowej wulgarnymi napisami, a Ojciec wynajmował malarza, który wielkim pędzlem z wiadra napisy zamalowywał śnieżnobiałą farbą. Piwnica to był zawsze nasz dom, a nawet można rzec, lepsza jego część, ta w całości poświęcona muzyce, poezji, sztuce i filozofii (dzięki Mamie, która przez dwa lata filozofię studiowała do zamknięcia wydziału w 1966 roku, dzięki mnie – bo filozofię skończyłam i poszłam kilka kroków dalej, i dzięki Tacie – który nasze filozofowanie zawsze popierał i lubił być wprowadzany w kwestie i spory pełne elegancji intelektualnej).
W moim felietonie nie mogę wszystkiego opisać – ilu muzyków rodzice moi wychowali, ilu ludzi potrafili uratować poezją i muzyką i jak niezmiennie sami znajdowali w Piwnicy swoją możliwość myślenia, pracy twórczej i przetrwania. Sprawiedliwie napisał Tadeusz Konwicki, że Piwnica Kurylewiczów to są katakumby kilku pokoleń polskich inteligentów, a Stefan Swieżawski, mój najważniejszy profesor, uważał, że nasza Piwnica to miejsce, w którym jest cisza, dzięki której można usłyszeć wartości.
Na plecach okładki 10-płytowego albumu Wanda Warska – Piosenki z Piwnicy swego czasu pisałam tak: „Co było dobre, minęło i nie powtórzy się, wraca w muzyce. Własnymi drogami, zawsze inaczej. Uczestniczenie w muzyce daje możliwość ponownego usłyszenia rzeczywistości, której normą jest czyste Piękno, niekiedy także Prawda i Dobro, a na pewno Byt. Muzyka rodzi się z kontemplacji nieskończonej. Nieważne w jakiej samotności komponuje się muzykę i jakie moce mają w tym udział, jakie widoki, słowa jakich wierszy przeszkodziły lub pomogły, dość, by to, co wychodzi z rąk i ust, miało znamię jasności, claritas.
Wielkie to szczęście dla autorów wykonywać swoje utwory bezpośrednio przy, wobec, dla żywych ludzi. Mój ojciec, Andrzej Kurylewicz, i Wanda Warska, moja matka, wychodząc z ciągle różnych stron, dochodzą na szlak idealnej linii wyrazu, kiedy słucham ich razem. Wszędzie? Najlepsza jest do tego Piwnica na Rynku Starego Miasta w Warszawie. Moi rodzice są ze sobą od 1954 roku. Piwnica istnieje od 1967. Dlaczego Piwnica? Bo tam Wanda Warska i Andrzej Kurylewicz są władcami brzegów, o które rozbijają się wdzięczni słuchacze. Dźwięki otrzymują fizyczne brzmienie gdzieś pomiędzy białymi ścianami z cegieł i deskami ciemnej, woskowanej podłogi”.
Minęło czternaście lat od śmierci Ojca, dwa lata od odejścia Matki, Piwnica Artystyczna Kurylewiczów jest. Cudem? Zapewne. W poniedziałek graliśmy w Piwnicy koncert pt. Wdzięczność. A wczoraj, na moim prywatnym seminarium filozoficznym, tłumaczyłam słuchaczom Platona i Tomasza z Akwinu, starałam się wyjaśnić, że piękno jest poznawalne, można się go uczyć i jeśli się to powiedzie, to piękno daje człowiekowi życie i największą radość. Piękno jest proste, chociaż droga do niego bardzo złożona. Moją odpowiedzią na piękno – pełne morze piękna – jest wdzięczność.
Gabriela Kurylewicz Droga do piękna
Rury, w rurach dziury, w dziurach w rurach smród, szczury i szczurów król bury.
A na niebie? Na niebie sznury, ptaki i chmury ciekawe.
Za chmurami Słońce. I widać więcej: świetliste końce
Rzeczywistych zdarzeń, pomyśleń i marzeń.
Przytomne ucho dojrzy, usłyszy w ciszy kosmiczny ogrom.
O ile nie przeszkodzą rury, procedury i siostry: Zawiść i Bezduszność.
- I. 18
Wiersz z tomu Zaśpiew, Warszawa 2020.
Gabriela Kurylewicz