Felieton Słowo

My Favorite Things (or quite the opposite…): Jazz mrożący krew w żyłach

Obrazek tytułowy

W grudniu ubiegłego roku w warszawskim teatrze Studio miała premierę nowa sztuka Doroty Masłowskiej Bowie w Warszawie. Kilkugodzinny pobyt artysty na Żoliborzu w 1976 roku traktowany jest dziś jako wydarzenie z pogranicza faktu i miejskiej legendy. Spektakl nie jest jednak próbą odtworzenia tego „legendarnego spaceru” – jest kryminalną historią z Warszawy połowy lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku z wyraźnym tłem społecznym. Rzecz jasna postać Davida Bowiego pojawia się nie tylko w tytule sztuki, ale nie będę zdradzał fabuły czytelnikom, którzy jeszcze Bowiego w Warszawie nie widzieli. Na scenie teatru poza aktorami pojawił się dobrze znany czytelnikom JazzPRESSu zespół Błoto, odpowiedzialny za oprawę muzyczną. Miałem okazję zobaczyć jeden z grudniowych spektakli, z udziałem grupy na żywo. W tym roku muzyka najprawdopodobniej będzie już tylko odtwarzana, co jednak z pewnością nie umniejszy jej wartości. Jak powiedział reżyser przedstawienia Marcin Liber, z ówczesnymi marzeniami o wolności kojarzą mu się jazz i dżinsy. Jazzową oprawę zrealizował Marek Pędziwiatr z zespołem, natomiast kreatywnie wykorzystany dżins zdominował warstwę kostiumową sztuki.

thumb_11552_750_0_0_0_auto.png

Jazz bez wątpienia kojarzy się z wolnością, niezależnie czy myślimy o Polsce, czy o Ameryce, ale wybór właśnie takiej muzyki ilustracyjnej do przedstawienia ma moim zdaniem jeszcze inne oblicze. Jazz to także muzyka z silnymi koneksjami kryminalnymi. Może nie tak bezpośrednimi jak gangsta rap, jednak już u swojego zarania jazz trafił do miejsc z definicji będących na bakier z prawem. Rozbrzmiewał w nielegalnych klubach czasu prohibicji. Bawili się przy nim bossowie gangów i drobni szulerzy. Z drugiej strony dla wielu utalentowanych ludzi jazz stał się możliwością wyrwania się z kryminogennego środowiska. Wystarczy wspomnieć historię Louisa Armstronga, który na przełomie 1912 i 1913 roku trafił do zakładu poprawczego. Żeby uciec od tamtejszej rzeczywistości, zaczął grać w młodzieżowej orkiestrze, co pomogło mu doskonalić warsztat i rozwijać zainteresowania muzyczne. Po wyjściu z poprawczaka już całkowicie oddał się muzyce.

Miles-Davis.jpg Ale wracając do Bowiego w Warszawie – ta kryminalna historia przeplatająca fakty, legendę i realia Warszawy z epoki komunizmu nieodparcie przywodzi mi na myśl Złego Leopolda Tyrmanda. W ostatnim wywiadzie, udzielonym w 1985 roku naczelnemu Jazz Forum Pawłowi Brodowskiemu, autor powieści mówił: „Zły to jest ballada, która wywodzi się z jakichś jazzowych bluesowych wzorów. Zły to warszawski Frankie and Johnny. W jednej z przedmów pisałem o związkach Złego jako powieści z jakąś wczesnojazzową stylistyką”. Autor przyznał, że już w książce U brzegów jazzu znajdowały się pewne wzory dla Złego, pierwociny tej powieści. Skojarzenia jazzu i środowisk przestępczych były w ówczesnej Polsce na porządku dziennym. Porządni ludzie nie słuchali przecież zdegenerowanej, imperialistycznej muzyki. Do dziś w materiałach dydaktycznych Centrum Szkolenia Policji dotyczących subkultur młodzieżowych znajduje się charakterystyka bikiniarzy, wśród których jedną z najbarwniejszych postaci (jak możemy tam przeczytać) był właśnie Leopold Tyrmand, a muzyką najlepiej wyrażającą tęsknoty za kolorowym, wolnym światem – jazz.

W tym samym wydaniu Jazz Forum, w którym znalazł się wspomniany wywiad z Tyrmandem, możemy znaleźć inny materiał doskonale wpisujący się w kontekst „kryminalnego jazzu”. Jest nim artykuł zatytułowany W areszcie, o jeszcze wówczas niewydanej (kwiecień 1985) płycie Milesa Davisa – You're Under Arrest. Na odsłuchiwanej w redakcji kasecie pojawiły się wprawiające słuchaczy w zdumienie słowa po polsku: „Hej! człowieku, masz prawo milczeć, pamiętaj że cokolwiek powiesz, będzie użyte przeciwko tobie, więc lepiej siedź cicho!". Okazało się, że głos wypowiadający tę kwestię należał do tej samej osoby, która przywiozła kasetę prosto z Nowego Jorku, ze studia, w którym Miles nagrywał płytę. Był to Marek Olko, którego Jazz Forum określiło jako „warszawskiego bon vivanta, przyjaciela jazzmanów”.

Jedna z wersji historii utworu One Phone Call / Street Scenes mówi, że Davis będąc w więzieniu, spotkał się z polszczyzną za pośrednictwem któregoś ze strażników i stwierdził, że ten twardy, tajemniczy i potęgujący uczucie grozy język doskonale nadaje się do wykorzystania na płycie. Według innej wersji w założeniu miał to być rosyjski, ale w otoczeniu Milesa znalazł się Olko, który mówił akurat po polsku… Kryminalne historie Milesa Davisa nie ograniczają się do muzyki z tej płyty. Nie brakowało ich w życiu prywatnym trębacza (narkotyki, bójki, liczne zatargi z policją… – po szczegóły odsyłam do biografii muzyka), ale także w jego twórczości. Szczytowym osiągnięciem w tej dziedzinie jest chyba muzyka do filmu Louisa Malle’a Windą na szafot. Zarówno kryminalna intryga filmowa, jak i ścieżka dźwiękowa osiągnęły status kultowych.

Muzyka jazzowa często była wybierana przez reżyserów na ilustrację dźwiękową filmów z kryminalną fabułą. Można byłoby im poświęcić na pewno nie tylko ten artykuł, ale cały numer JazzPRESSu, ale warto wspomnieć chociaż największe z tych, które bezpośrednio pokazywały związki świata przestępczego z jazzem – Cotton Club Francisa Forda Coppoli czy Kansas City Roberta Altmana. Na naszym podwórku wielokrotnie kryminalne intrygi ilustrował muzycznie nieodżałowany Jerzy Duduś Matuszkiewicz.

Bardzo szczególną płytą na jazzowo-kryminalnym poletku jest wydany w 1960 roku przez Irvinga Josepha, jazzowego muzyka, aranżera i dyrygenta, album Murder Inc. Tytuł bezpośrednio nawiązuje do zbrojnego ramienia Syndykatu mafii amerykańskiej, które działało na początku lat trzydziestych. Także w historii tego albumu jest pewien polski akcent. W 1983 roku egzemplarz tej w zasadzie zapomnianej płyty znalazł się jakimś sposobem w Telewizji Polskiej i jeden z dwunastu utworów opowiadających o mrocznej stronie Nowego Jorku (State’s Evidence) posłużył do udźwiękowienia czołówki popularnego programu Sensacje XX wieku. W 2015 roku wytwórnia GAD wydała wznowienie Murder Inc. na CD w Polsce.

Aby nie kończyć w takim morderczym nastroju, przytoczę jeszcze cytat z wyroku Sądu Najwyższego z 1980 roku, jazz odgrywał tu kluczową rolę. Wyrok dotyczył sprawy z powództwa Stowarzyszenia Autorów przeciwko Polskiemu Stowarzyszeniu Jazzowemu: „(…) ów brak legalności był dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, polegał na wykonywaniu przez Stowarzyszenie Jazzowe utworów muzyki niejazzowej (…). Jeżeli chodzi o brak legalności pierwszego rodzaju, to trafnie rewizja podnosi, że bezumowne wykorzystanie przez Stowarzyszenie muzyki, która nie wchodzi w zakres normalnej działalności jednostki, która to czyni, nie zmienia faktu, że jest to działalność bezprawna w rozumieniu art. 56 Prawa autorskiego i że za taką działalność należy się pokrzywdzonemu co najmniej odszkodowanie”.

Wybierając się na koncert, warto więc sprawdzić, czy aby na pewno jest to koncert jazzowy i czy muzycy mają na to „odpowiednie papiery”, bo jak widać, nietrudno wplątać się w jakąś kryminalną historię. Tak jak David Bowie na scenie teatru Studio.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO