Felieton

My Favorite Things (or quite the opposite…): Jesień w stolicy

Obrazek tytułowy

fot. mat. prasowe

Jesień w stolicy. Inaczej mówiąc – warszawska jesień. Dla fanów jazzu to przede wszystkim Jazz Jamboree. W stolicy także w tym okresie odbywa się festiwal muzyki improwizowanej Ad Libidum. Generalnie jesień to czas, kiedy chętnie wieczorami (które zaczynają się zaraz po południu…) zaszywamy się w klubach, aby rozgrzać się muzyką i czym kto jeszcze lubi…

Ale Warszawska Jesień to hasło, które przede wszystkim przywołuje na myśl muzykę współczesną. W tym roku odbyła się jubileuszowa, 60. edycja festiwalu pod hasłem Trans / Awangardy. Nie chcę jednak wchodzić w szczegóły tegorocznego (na marginesie bardzo ciekawego) programu ani rysu historycznego tego wydarzenia, ale spróbuję zagłębić się w związki Warszawskiej Jesieni i szerzej – muzyki współczesnej z jazzem.

Jeden z twórców Warszawskiej Jesieni – kompozytor, pianista i animator życia muzycznego – Kazimierz Serocki, jak wspominają jego przyjaciele, „kochał Chopina, jazz oraz... boks”. Już w latach pięćdziesiątych, kiedy festiwal powstał, związki jazzu z muzyką współczesną objawiały się na wielu polach. Oba gatunki często były uważane przez „czynniki oficjalne” za przejaw zdegenerowanej sztuki imperialistycznej, w związku z czym nie łatwo było tak grać, jak i słuchać na żywo wykonań tej muzyki.

W 1958 roku Adam Sławiński na łamach magazynu Jazz w artykule Jazzowa jesień zestawił Jazz Jamboree z Warszawską Jesienią, zauważając, że łączą te festiwale pewne „nieuchwytne więzi”, mimo iż prezentują zupełnie inną muzykę. Łączy je coś, co w trudnej do zdefiniowania sferze łączy muzykę Ravela z Komedą czy Modern Combo Krzysztofa Sadowskiego z twórczością punktualistów. Wbrew pozorom wspólnym mianownikiem mogła być też publiczność – niekoniecznie ta sama, ale w obu przypadkach otwarta, poszukująca czegoś nowego, nieortodoksyjna…

Inni „poważni” krytycy zauważali (i czasem doceniali) awangardowe aspekty jazzowego grania, współczesne techniki komponowania i improwizacji wykorzystywane przez jazzmanów. Pojawiające się w krytyce koncepcje nawiązywały często do podziału jazzu na „czarny” i „biały”. W tej drugiej grupie plasował się rzecz jasna jazz europejski. Biały jazz miał czerpać inspiracje z dwóch źródeł – z rdzennego, czarnego jazzu oraz z technik kompozytorskich muzyki współczesnej. Inspiracje były zresztą obustronne. Jazz korzystał ze zdobyczy „nowej muzyki”, a ona nierzadko sięgała po jazzowe inspiracje. Bohdan Pociej w artykule Inspiracja Schönbergowska (magazyn Jazz, 1974) mówi o free jazzie jako o „skrajnej jazzowej konsekwencji ekspresjonistyczno-atonalno-dodekafonicznego myślenia”.

Czasem granice pomiędzy twórczością jazzfanów i współczesnych kompozytorów zacierały się na tyle, że pojawiały się teorie o dążeniu do syntezy gatunków w kierunku muzyki totalnej. Było to w połowie ubiegłego wieku zdecydowanie nowatorskie podejście, bo od lat dwudziestych pokutowało przeświadczenie o jazzie jako zdecydowanie niższej formie kultury niż klasyka. Dziś efektów rzeczonej syntezy doświadczamy na co dzień. Patrząc na wiele płyt recenzowanych na łamach JazzPRESSu, można zadać sobie pytanie: czy to jeszcze jazz, czy raczej współczesna awangarda. Przywołać można chociażby wiele albumów z wytwórni ECM czy naszych rodzimych For Tune i Instant Classic – świetnych i moim zdaniem zupełnie niepotrzebujących gatunkowego dookreślenia.

john_lewis_jazz_abstractions.jpg fot. mat. prasowe

Nie brak też zwolenników teorii, że jazz przysłużył się muzyce współczesnej, „wychowując” jej słuchaczy. Nierzadko właśnie muzyka współczesna czy awangardowa jest kolejnym stopniem wtajemniczenia dla melomanów, którym niestraszny jest free jazz i okolice. Nie można w tym miejscu nie wspomnieć o Guntherze Schullerze, twórcy pojęcia „third stream”. Jednym z kluczowych założeń muzyki „trzeciego nurtu” było właśnie łączenie jazzu z muzyką poważną. Schuller, wywodzący się z tradycji Drugiej Szkoły Wiedeńskiej (czyli dodekafonistów – twórców muzyki atonalnej), pokazał, że improwizacja i „poważne” granie mogą iść w parze. Co ważne, pracował nad organicznym połączeniem gatunków, a nie inspirowaniem jazzu klasyką czy wykorzystywaniem jazzowych elementów w muzyce współczesnej.

Istotne było też to, że w pierwszych wykonaniach utworów trzecionurtowych wspólnie brali udział muzycy symfoniczni i jazzowi. Schuller współpracował między innymi z Ornettem Colemanem, Ericem Dolphym, Billem Evansem, Jimmym Giuffrem czy Modern Jazz Quartet pod kierunkiem Johna Lewisa. Drogę, jaką przebył w swoich poszukiwaniach Schuller, najlepiej obrazuje zestawienie dwóch faktów – w 1949 roku nagrywał z Milesem Davisem, a w 1962 i 1964 jego utwory zagościły w programie Warszawskiej Jesieni. Trzeci nurt okazał się jednak tworem efemerycznym i dosyć szybko jego miejsce zajęły inne rozwijające się gatunki, w tym jazz awangardowy.

Warto przypomnieć też utwór, który w zasadzie nie jest klasyfikowany jako third stream, ale jego idea jest temu bliska. Mam na myśli Actions for Free Jazz Orchestra Krzysztofa Pendereckiego. Utwór został wykonany (i nagrany na płytę) w 1971 roku podczas festiwalu w Donaueschingen. Actions zagrała wówczas New Eternal Rhythm Orchestra Dona Cherry'ego. Wśród muzyków znaleźli się między innymi Peter Brötzmann, Paul Rutherford, Han Bennink, Terje Rypdal, Kenny Wheeler i Tomasz Stańko. Zadyrygował nimi sam kompozytor, który już od pewnego czasu fascynował się możliwościami improwizacyjnymi i technicznymi jazzmanów.

Utwór w zamyśle twórcy zakładał stałe balansowanie pomiędzy kompozycją a improwizacją. Zapisane fragmenty melodyczne miały na celu pobudzenie i ukierunkowanie wyobraźni improwizatorów. Eksperyment w Donaueschingen powiódł się na tyle, że Penderecki zadeklarował gotowość do dalszej pracy w tym kierunku, jednak planów nie udało się zrealizować i Actions pozostają jedyną, jak dotąd, w dorobku kompozytora przygodą z jazzem.

W 2002 roku w ramach cyklu Era Jazzu miał miejsce koncert (pod honorowym patronatem Krzysztofa Pendereckiego) Penderecki… Jazz, który był nawiązaniem do wydarzeń sprzed trzydziestu lat. Wzięli w nim udział: amerykański waltornista Mark Taylor, rumuński pianista Mircea Tiberian, niemiecki klarnecista Rudi Mahall oraz nasza znakomita sekcja Marcin i Bartłomiej Olesiowie. To właśnie Olesiowie przygotowali jazzowe transkrypcje kompozycji Krzysztofa Pendereckiego, wykonane podczas koncertu.

Wracając do Warszawskiej Jesieni – pewnie nie wszyscy fani Tomasza Stańki i Włodka Pawlika wiedzą, że oni także mieli epizody wykonawcze na festiwalu. Oni i wielu innych jazzmanów miało, bądź ma nadal, mniej lub bardziej zaawansowane flirty z muzyką współczesną. Zachęcam do nich także wszystkich fanów jazzu. Może już wkrótce, tak jak wiele osób czeka na lato, będziecie wyczekiwali jesieni – tej warszawskiej.

autor: Piotr Rytowski

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 11/2017

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO