Felieton Słowo

My Favorite Things (or quite the opposite…): The New Taste – francesinha

Obrazek tytułowy

Na tegoroczne późne, bo październikowe, wakacje wyjeżdżałem jeszcze bez pomysłu na temat felietonu do tego wydania JazzPRESSu. Co prawda w tygodniu poprzedzającym wyjazd byłem na dwóch świetnych koncertach, a raczej dźwiękowych performance’ach duetu The Fine Line – w warszawskim Hashtag Labie i bydgoskim Mózgu [1], ale ponieważ to projekt mojego syna, poświęcanie mu tej rubryki mogłoby mieć znamiona nepotyzmu. Liczyłem na to, że natchną mnie nowe miejsca, nowe sytuacje, nowi ludzie – jak już nie raz zdarzało się podczas moich bliższych i dalszych podróży.

Jako że tegoroczną destynacją była Portugalia, naturalnym tropem mogłoby być fado, ale to chyba zbyt oczywiste skojarzenie. Poza tym jest to raczej domena Lizbony, a w Porto, w którym byłem, miało ono raczej charakter biletowanej, turystycznej atrakcji. Ciekawej muzyki jednak nie brakowało. W zlokalizowanym na ostatniej kondygnacji wielopiętrowego miejskiego garażu klubie Maus Hábitos, za sprawą naprawdę ostro grającego młodego zespołu Ideal Victim, miałem okazję przekonać się, że hasło „punk not dead” jest nadal aktualne. Wizyta w niesamowicie zaprojektowanej Casa da Música, poza zachwytem architekturą, pozostawiła po sobie dobre wrażenia z koncertu duetu fortepian plus elektronika –Joana Gama & Luís Fernandes. Cały czas nie był to jednak temat, który mógłby stać się punktem wyjścia do kolejnego felietonu.

Inspiracja pojawiła się zupełnie niespodziewanie dzięki koincydencji dwóch, z pozoru kompletnie niezwiązanych ze sobą zdarzeń. Będąc w Porto, nie można ponoć nie spróbować francesinhy– rodzaju tosta / kanapki z… szynką linguiça, miejscową kiełbasą (a czasem dwoma jej rodzajami), bekonem, wołowiną, dużą ilością roztopionego żółtego sera, sosem piwno-pomidorowym i jajkiem sadzonym na wierzchu. „Francuzeczka” najczęściej podawana jest jeszcze z frytkami. Czy taka mieszanka daje się strawić? Wbrew pozorom tak, i nawet nieźle smakuje. Kaloryczności wolałem nie sprawdzać. Tego samego dnia, kiedy spróbowałemrancesinhy, wieczorem przeglądałem nowości płytowe z ostatniego tygodnia i natrafiłem na album Geordiego Greepa The New Sound. Znając dokonania Black Midi (zespołu, któremu jeszcze do sierpnia tego roku przewodził Greep), postanowiłem od razu przesłuchać płytę w streamingu, chociaż we fragmentach. Skojarzenie z francesinhą było natychmiastowe i silne. Greep serwuje nam materiał, w którym spotykają się różne odmiany rocka, avant-jazz, metal, noise, pop, country i elementy broadwayowskiego musicalu. Taki zestaw trudno nazwać lekkostrawnym, ale podobnie jak portugalska kanapka – potrafi sprawić sporą frajdę pozytywnie nastawionemu odbiorcy.

Do takiego „przeładowania” muzyki nutami, brzmieniami, motywami nawiązywała właśnie nazwa wspomnianej grupy Black Midi, założonej przez Greepa w Londynie w 2017 roku. Pojęcie „black MIDI” narodziło się w świecie muzyki opartej na plikach MIDI, wykorzystywanej m.in. w grach komputerowych. Black MIDI to muzyka, której zapis nutowy zwiera tak wiele nut, zapisanych tak gęsto, że strona wygląda na niemal całkowicie czarną. Podobnie myślał Frank Zappa, pisząc swoje kompozycje The Black Page #1 oraz The Black Page #2. Zresztą w muzyce Geordiego Greepa nietrudno doszukać się fascynacji Zappą i jego szalenie eklektycznym podejściem do materiału muzycznego. Muzyk wcale tego nie ukrywa i wśród swoich ulubionych płyt w serwisie The Quietus wymienia m.in. We’re Only In It For the Money oraz Live in New York Zappy. Notabene na tym drugim albumie pojawia się właśnie kompozycja The Black Page.

Trzy kolejne albumy Black Midi, począwszy od debiutanckiego Schlagenheim (2019) przez Cavalcade (2021) po ostatni Hellfire (2022), pokazują ewolucję muzycznych koncepcji Greepa, która doprowadziła go do momentu solowego debiutu The New Sound. Od dźwięków skomplikowanych i gęstych, ale jednak dających się określić jako rockowe, po miejscami wręcz dziwaczny, gatunkowy eklektyzm, połączony z wykonawczą wirtuozerią. Za każdym jednak razem materiał cechowała nieprzewidywalność, energia, czy wręcz szaleństwo, a do tego niezwykła sprawność techniczna muzyków. Oczywiście można na tę twórczość spojrzeć krytycznie. Artyści całymi garściami czerpali z przeszłości, korzystając z pomysłów i brzmień przywodzących na myśl Captaina Beefhearta, Franka Zappę, Talking Heads, Pure Ubu, King Crimson i innych. Na czym więc polegało ich nowatorstwo? Robili to w sposób tak wyjątkowy, że stworzyli całkiem nową i zdecydowanie oryginalną jakość.

Na solowym albumie Geordie Greep idzie jeszcze dalej. Więcej jest tu odniesień do innych gatunków, teoretycznie jeszcze bardziej do siebie nieprzystających, ale więcej teżmelodii i mogłoby się wydawać… wycieczek w stronę szerszej publiczności. Pozory mogą jednak mylić, bo trasy tych wycieczek często zmieniają się niespodziewanie w kręte i strome ścieżki, niekoniecznie odpowiednie dla niedzielnych turystów. Granice pomiędzy pastiszem, muzycznym sarkazmem a graniem jak najbardziej serio są często kompletnie zatarte. Greep wielokrotnie w wywiadach podkreślał, że z Black Midi robił muzykę bardziej dla mózgu, a teraz chce zaprezentować coś bardziej dla uszu. Opinie o jego muzyce, że jest świetna, ale trudno się jej słucha, nie do końca go satysfakcjonowały i postanowił coś z tym zrobić. Czy mu się to udało? Najlepiej ocenić to samemu. Brzmieniowy rozmach płyty to wynik, rzecz jasna poza pomysłami Greepa, zaproszenia do nagrania materiału ponad 30 muzyków. Sesje były realizowane na dwóch kontynentach – w São Paulo (stąd zapewne motywy latynoskie na płycie) i w Londynie.

Tytuł albumu The New Sound może wydawać się tak samo przewrotny i prowokacyjny, jak zawarta na nim muzyka. Jeśli miałbym tę płytęocenić, to nie ukrywam, że miałbym z tym problem. Podobnie jak z wystawieniem recenzji zjedzonej w Portofrancesinhie. Bez wątpienia było to ciekawe doświadczenie i dostarczyło mi pewnej porcji przyjemności oraz… kalorii (czytaj: energii). Czy chciałbym ją wprowadzić na stałe do mojej diety? No, raczej nie. Niezaprzeczalnie była to jednak kanapka zupełnie inna od znanych mi dotąd burgerów i tostów oraz dobrze przygotowana – choć jej składniki nie były specjalnie wyszukane. Można powiedzieć: The New Taste.

Piotr Rytowski

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO