Felieton Słowo

My Favorite Things (or quite the opposite…): Trio bez instrumentu harmonicznego

Obrazek tytułowy

Listopad to zawsze czas wspomnień o muzykach, których już nie ma między nami. Co roku niestety wydłuża się lista wielkich jazzmanów, o których należałoby wspomnieć przy tej okazji. Aby ten materiał nie nabrał takiego „wypominkowego” charakteru, postanowiłem skupić się na jednej, prawdopodobnie nieoczywistej dla wielbicieli jazzu, postaci, ale potraktować tę historię nieco szerzej.

Trio to niezwykle popularny skład w jazzie. Jest wiele powodów tego stanu rzeczy – zarówno artystycznych, jak i czysto praktycznych. Najczęściej na scenach możemy usłyszeć bas, perkusję i… no właśnie – jeszcze jeden instrument. To właśnie ten trzeci decyduje o bardzo ważnej ze stylistycznego puntu widzenia klasyfikacji – czy będzie to trio z instrumentem harmonicznym czy bez niego. Ma to ogromny wpływ nie tylko na brzmienie, ale zazwyczaj na całą koncepcję muzyczną grupy.

JoeHenderson.jpg

Trio bez instrumentu harmonicznego uważane jest, z jednej strony, za konwencję niełatwą, bardziej wymagającą, ale z drugiej – daje muzykom większe możliwości, pozwala na większą wolność. Tego typu rozważania nieodmiennie kojarzą nam się z jazzem. O jazzowych triach bez instrumentu harmonicznego można by długo… – na takich składach zbudowany jest spory kawałek jazzowej historii, ale dla czytelników JazzPRESSu byłoby to pewnie powtarzaniem oczywistości. Dlatego wspomnę o dwóch całkiem innych spojrzeniach na ten temat – odległych od siebie w czasie, przestrzeni i w muzycznej materii.

Dla wielu z nas improwizacja to niemal synonim jazzu. Dlatego trudno być może przyjąć do wiadomości, że za najbardziej rozimprowizowaną epokę w historii muzyki wielu uznaje… barok. Okres ten nazywany jest też epoką basso continuo. Owo continuo to właśnie, używając pewnego skrótu myślowego, improwizacja. Na podstawie wytycznych kompozytora improwizujący muzycy „kontynuowali” jego zamysł. Choć może nie jest to oczywiste, gdy dziś słuchamy muzyki dawnej, to dobry barokowy instrumentalista musiał być biegłym improwizatorem. Wariacje ostinatowe, bogata ornamentacja, czyli dodawanie przez muzyków licznych własnych ozdobników w celu podniesienia ekspresji, czy wreszcie rzeczone basso continuo, to obszary oparte na twórczej inwencji wykonawcy.

Basso continuo realizowane było najczęściej przez klawesyn lub organy, a więc instrumenty harmoniczne. Jednak niektórzy kompozytorzy w swoich utworach pozostawili możliwość zrezygnowania z użycia klawesynu – jest tak m.in. w trio Georga Philippa Telemanna czy sonatach triowych Jakoba Friedricha Kleinknechta i Giuseppe Sammartiniego. Znajduje to odzwierciedlenie w dzisiejszych praktykach wykonawczych. Muzycy grający w barokowych triach bez instrumentu harmonicznego twierdzą, że to daje ich muzyce wyjątkową przejrzystość, ale jednocześnie odsłania przed słuchaczami wszystkie niuanse gry każdego z instrumentów. Klawesyn nie wypełnia przestrzeni, nie daje komfortu grania z akompaniamentem, ale za to muzycy dostają większe pole do pokazania swoich możliwości. Mimo upływu wieków można skonkludować, że to zupełnie tak jak w jazzie…

ornette_colemen_trio_at_the_golden_circle.jpg

Wróćmy zatem do czasów współczesnych – choć samo sformułowanie „ubiegły wiek” narzuca już perspektywę historyczną. Jeden z moich ulubionych kameralnych składów zakończył działalność właśnie u schyłku ubiegłego wieku – w 1999 roku. Trio z saksofonem nawiązuje do najlepszych tradycji jazzowych – Sonny Rollins, Joe Henderson czy Ornette Coleman pozostawili niezaprzeczalne dowody na to, jak dobre, ale i jak różnorodne mogą być efekty gry w tej konfiguracji. Dla muzyki rockowej trio to też swego rodzaju „bazowy skład” – gitara, bas, perkusja. W przypadku tego gatunku znacznie trudniej wyobrazić sobie trio bez instrumentu harmonicznego. Saksofon pojawia się czasami obok gitary – ale zamiast?

W 1989 roku w Cambridge, w amerykańskim stanie Massachusetts, członek alternatywnego blues-rockowego zespołu Treat Her Right, saksofonista lokalnej grupy Three Colours oraz perkusista, który grał już wcześniej z tym pierwszym w zespole Hypnosis, powołali do życia trio. Skład, w którym rockowe, gitarowe riffy miał zastąpić potężny dźwięk saksofonu barytonowego. Muzykami tymi byli Mark Sandman, Dana Colley oraz Jerome Deupree a powstałe trio to oczywiście grupa Morphine.

Artyści połączyli elementy rocka, bluesa, jazzowego feelingu i otoczyli to aurą psychodelii. Powstała muzyka jedyna w swoim rodzaju. Daleka od jazz-rocka czy blues-rocka – prosta, klarowna i niezwykle silnie działająca na słuchaczy, nazwana przez samych artystów low rockiem. Świetne melodie, ciekawe teksty, oryginalne brzmienie i niesamowita aura otaczająca muzykę Morphine sprawiły, że grupa zyskiwała wiernych fanów. Kolejne płyty – Good (1992), Cure For Pain (1993), Yes (1995) i Like Swimming (1997) – pokazały, że koncept, który z początku mógł wydawać się eksperymentem, wytrzymuje próbę czasu. Głównie za sprawą lidera – Marka Sandmana zespół zyskał wkrótce status kultowego. Kompozytor, autor tekstów, wokalista i multiinstrumentalista, konstruktor instrumentów, twórca komiksów, którego postać zawsze owiana była nutą tajemnicy, przypieczętował legendę Morphine śmiercią na scenie. Trzeciego lipca 1999 roku, podczas koncertu na festiwalu w Palestrinie we Włoszech, Sandman doznał zawału serca. Mogłoby się wydawać, że to wymarzona śmierć dla muzyka… – ale z pewnością nie dla 46-letniego muzyka u szczytu możliwości twórczych.

morphine_cure-for-pain.jpg

Po jego śmierci w 2000 roku ukazała się jeszcze jedna płyta zaliczana do regularnej dyskografii zespołu – The Night. W 2009 roku Dana Colley i Jerome Deupree powołali do życia zespół Vapors of Morphine z gitarzystą Jeremym Lyonsem – rodzaj hołdu dla Sandmana i kontynuacji działalności grupy. Ostatnio Deupree zrezygnował z gry w zespole, a jego miejsce zajął Tom Arey. Stężenie „morfiny w morfinie” pozostało więc niewielkie…

W świetnym dokumencie Cure for Pain: The Mark Sandman Story Sandman, który w Morphine grał przede wszystkim na dwustrunowej, bezprogowej gitarze basowej, powiedział coś, co doskonale podsumowuje jego podejście do muzyki. Artysta został zapytany przez dziennikarkę (cytuję z pamięci), dlaczego podczas kiedy inni basiści dodają do swoich instrumentów piątą, czasem szóstą strunę, aby poszerzyć sobie możliwości wyrazu, on gra tylko na dwóch – czy to nie ogranicza go w tworzeniu muzyki? Sandman odparł bez wahania – do tego, co chcę wyrazić, w zupełności wystarczyłaby mi jedna struna. Granie na dwóch uważam już za ekstrawagancję!

To było jedyne takie trio! (Bez instrumentu harmonicznego).

Autor Piotr Rytowski

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO