Felieton

Złota Era Van Geldera: Kryptonim U-47

Obrazek tytułowy

Booker Ervin – That's It! (Candid, 1961)

W dawnych czasach na okładkach analogowych płyt umieszczane były drobiazgowe nieraz informacje dotyczące sprzętu nagraniowego, który posłużył do rejestracji muzyki. Szkoda, że pomijano je później przy kompaktowych reedycjach. Weźmy na przykład klasyczną płytę saksofonisty tenorowego Bookera Ervina That's It! wydaną w 1961 roku. W środku książeczki dołączonej do CD jest reprodukcja oryginalnej tylnej okładki, ale bez informacji o sprzęcie użytym w studiu. Niby drobiazg, ale w tym przypadku akurat ważny. Dlaczego?

Ponieważ w studiu wytwórni Candid znajdowały się legendarne mikrofony pojemnościowe Neumann U-47, takie same jak w studiu Rudy'ego Van Geldera. Owszem, nie do końca takie same, ponieważ Van Gelder ciągle je przerabiał na własną rękę, ale przyjmijmy, że podobne. Jeśli już to wiemy, stwarza nam to okazję do ciekawych porównań, ponieważ skład osobowy grający na That's It! – czyli Ervin plus trio pianisty Horace'a Parlana – realizował w tym samym okresie nagrania również w studiu Van Geldera pod szyldem Blue Note.

Mała dygresja. Na edycji kompaktowej skład muzyków różni się od składu podanego na kopercie oryginalnej płyty analogowej! Jak to możliwe? Otóż ze względu na sprawy kontraktowe Horace Parlan wystąpił pod pseudonimem, jako Felix Krull. Czy to nie brzmi swojsko?

Trzeba od razu zaznaczyć, że w różnych przewodnikach płytowych That's It! uznawana jest za najlepszą płytę w karierze krótko żyjącego (1930-1970) Bookera Ervina. Ten tenorzysta – niesłusznie dzisiaj zapomniany, wybił się w zespole Charliego Mingusa. Grał podobnie do Sonny'ego Stitta czy Dextera Gordona, ale z większym naciskiem na muzyczny trans albo inaczej groove.

Takie archetypiczne podejście, odwołujące się do samej istoty „czarnego” jazzu, wymagało nie lada sekcji rytmicznej. Z pianistą Horacem Parlanem saksofonista znał się dobrze, bo grali razem we wspomnianym bandzie Mingusa. Zresztą to właśnie Horace zarekomendował Bookera wielkiemu liderowi. O muzykach z tria Horace'a – basiście George'u Tuckerze i perkusiście Alu Harewoodzie już pisałem w tej rubryce, i to w samych superlatywach. Słowem – zebrała się ekipa zgrana ze sobą w sposób niemal telepatyczny. Nie mam wątpliwości, że That's It! to swoiste arcydzieło.

Ale wróćmy do mikrofonów. Otóż mogłoby się wydawać, że te wspaniałe neumanny U-47 wystarczały do tego, aby z sukcesem rejestrować muzykę. Trzeba je było tylko ustawić. I tu dochodzimy do sedna sprawy. W relacjach z sesji nagraniowych w studiu Van Geldera powtarza się jak mantra to, że Rudy nie pozwalał nikomu przestawiać mikrofonów. Ba, nawet ich dotykać! Sam robił to wyłącznie w białych rękawiczkach. W czym tkwiła przyczyna tego dziwnego zachowania?

Kiedy posłuchamy uważnie That's It! – czyli rejestracji w Nola Penthouse Sound Studios, a potem na przykład płyty Up and Down firmowanej nazwiskiem Horace'a Parlana i wydanej przez Blue Note w tym samym 1961 roku, będziemy wiedzieć. Skład muzyków jest identyczny, tylko doszedł jeszcze gitarzysta Grant Green. Zarówno Candid, jak i Blue Note rejestrowały muzykę w sposób najbardziej audiofilski, czyli „directly to two track”, z wykorzystaniem magnetofonu Ampex model 300. Dodajmy jeszcze, że oba wznowienia kompaktowe pochodzą z końca poprzedniego wieku, a więc sprzed epoki nieokiełzanej kompresji.

Abstrahując od innego ustawienia instrumentów na scenie muzycznej, od razu słuchać duże różnice w dźwięku. Najbardziej dotyczy to basu i fortepianu. Na That's It! kontrabas Tuckera – umieszczony w lewym kanale – brzmi mocno, sprężyście i „sucho”. Na Up and Down bardziej aksamitnie i „puchato”. Nie słychać ubocznych efektów zarywania strun, wnioskować z tego można, że mikrofon znajdował się bliżej podłogi. Dzięki temu jest także więcej „dołu”.

Fortepian Parlana na płycie Bookera zaś brzmi cienko, jakby to było barowe pianinko, do tego jeszcze lekko brzęczące. Na Blue Note słychać instrument o klasę lepszy. Może zresztą faktycznie taki był. Dźwięk jest bogatszy i biegniki pianisty bardziej perliste. Generalnie na Up and Down wszystko brzmi pełniej, cieplej i dynamiczniej. Także saksofon lidera. A to są przecież te same instrumenty i te same niemal mikrofony! Tajemnica, jak się okazuje, tkwiła w ich ustawieniu...

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 11/2018

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO