Felieton

Złota Era Van Geldera: Narodziny hard bopu

Obrazek tytułowy

Art Blakey – A Night At Birdland, Blue Note, 1954

Horace Silver And The Jazz Messengers Blue Note, 1956

Celebrując 80-lecie wytwórni Blue Note i 100-lecie urodzin Arta Blakeya, warto wrócić do przełomowego w jazzie roku 1954. Dzisiaj, mam wrażenie, mało kto zdaje sobie sprawę, że ten akurat rok był szczególny i zaważył mocno na późniejszym rozwoju muzyki improwizowanej. Obserwuję w miarę możliwości różne fora internetowe dotyczące jazzu i widzę, że dla znakomitej większości fanów i znawców jazz, tak naprawdę, liczy się dopiero od drugiej połowy lat pięćdziesiątych, a najlepiej od Kind Of Blue. Już zresztą o tym pisałem. Duże znaczenie ma tutaj z pewnością jakość dźwięku, bo wiadomo, że wcześniej nagrywało się w mono na prymitywnym sprzęcie, co na ogół mylnie się utożsamia z prymitywizmem samej muzyki.

Tymczasem w 1954 roku patron niniejszej rubryki, czyli Rudy Van Gelder, przystąpił – oczywiście pod egidą Alfreda Liona – do realizacji nagrań na żywo podczas występów klubowych. Jedną z pierwszych, o ile nie pierwszą w ogóle, jego płytą live był album A Night At Birdland Arta Blakeya, nagrany w lutym tegoż roku. Była to też pierwsza autorska płyta tego genialnego perkusisty. Uczestnik tamtych wydarzeń, żyjący zresztą do dzisiaj (sic!) saksofonista altowy Lou Donaldson twierdzi jednak, że miał to być występ grupy Blue Note All Stars, a sprytny Blakey przekupił po prostu konferansjera.

W każdym razie na deskach Birdlandu spotkała się nielicha ekipa – z trębaczem Cliffordem Brownem i pianistą Horacem Silverem na czele. Grała ona to, co się wtedy grało na jazzowej scenie, czyli właściwie bebop. Obowiązywały szybkie tempa i popisowe, karkołomne improwizacje. Ale uważny słuchacz mógłby wychwycić, że w partiach fortepianu czuć już nieco inny groove. Silver nigdy nie był typowym innowatorem, ale jego koncepcja mocno osadzonej w bluesie, oszczędnej i rytmicznej muzyki z wpływami rhythm’n’bluesa i gospel stała się dla jazzu tamtej epoki prawdziwym objawieniem. Nazywano ją funky.

Nic dziwnego, że pianistę szybko zaprosił do współpracy Miles Davis i w kwietniu 1954 roku w studiu Van Geldera zarejestrował z jego udziałem nagrania opatrzone tytułem Walkin’. Ta klasyczna dziś płyta wydana przez Prestige, uchodzi, wedle znawców, za początek stylu hard bop. Ale co tak naprawdę Horace Silver potrafił, pokazał światu dopiero pod koniec tego samego roku i na początku następnego, kiedy w studiu Van Geldera zebrał ekipę doskonałych muzyków: trębacza Kenny’ego Dorhama, tenorzystę Hanka Mobleya, basistę Douga Watkinsa i znanego nam już z Birdlandu perkusistę Arta Blakeya.

Płyta nazywała się Horace Silver And The Jazz Messengers. Za wyjątkiem tematu Hankerin’ (Mobleya) wszystkie kompozycje były autorstwa Silvera. Pianista objawił niezwykły talent, bo wszystkie były znakomite, choć różne. Największą karierę zrobiły później dwie kompozycje: The Preacher i Doodlin. Ta druga stała się nawet prawdziwym przebojem w wersji Raya Charlesa. I wtedy narodził się nowy termin, a mianowicie soul jazz.


Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 11/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO