Recenzja Top Note

Zbigniew Seifert (Polish Radio Jazz Archives, vol. 32)

Obrazek tytułowy

Seifert niesiony entuzjazmem publiki gra jak natchniony

No i wreszcie doczekaliśmy się suplementu do Kilimanjaro, czyli publikacji taśm ze słynnego koncertu Zbigniewa Seiferta w krakowskich Jaszczurach. Po czterdziestu latach od tamtego wydarzenia! Rzut oka na spis utworów wprawia zrazu w euforię. Na pierwszym miejscu widnieje Spring On The Farm, czyli inaczej utwór On The Farm, który wykorzystany został jako tło dla wywiadu ze skrzypkiem na czwartej stronie Kilimanjaro.

Pozycja druga: Quo Vadis – czyżby nigdy nie wydany rarytas? Niestety, ktoś źle opisał taśmę, bo to Untitled Song. Znamy go z Kilimanjaro, tak samo zresztą jak widniejący pod numerem czwartym Coral. Ale patrzymy dalej i cóż to za dziwne tytuły: Materna i Bass line a-moll? Czyżby dwie kompletnie nieznane do tej pory kompozycje Seiferta? Otóż nie, bo Materna to przecież Passion, tytułowy utwór z ostatniej studyjnej płyty Seiferta, której nota bene Capitol do tej pory nie wznowił na CD. To już jest sensacja, bo po pierwsze tej wersji nie znaliśmy, a po drugie trwa prawie 16 minut!

Natomiast Bass line a-moll to nic innego, jak utwór Where Are You From, który był także na Kilimanjaro. Owszem był – ten sam, ale o 7 minut krótszy! Jak to możliwe? Ano, po prostu ktoś wyciął (sic!) – całkiem niezłe, jak się okazuje – solówki Jarka Śmietany oraz Janusza Grzywacza i taka okrojona wersja poszła na płytę. Ciekawe, prawda? I pomyśleć, że w swojej nazbyt brutalnej recenzji tej płyty Kazimierz Czyż (Jazz Forum, nr 75, 1982) zarzucał tym akurat muzykom „nieśmiałość”, bo jakoby na całej płycie wykonali zaledwie „trzy czy cztery” solówki... Wiadomo było od początku, że zawartość Kilimanjaro to wybór z większej całości. Trzeba wspomnieć, że On The Farm oraz Where Are You From w pełnej wersji ukazały się już ponoć w 1990 roku na CD firmowanym przez Radio Kraków.

Ten pierwszy utwór jest bardzo energetyczny. Już sam wstęp grany drapieżnie przez Seiferta wywołuje ciarki na plecach. Potem następują wymiany solówek pomiędzy skrzypcami lidera a gitarą Śmietany i elektrycznym fortepianem Grzywacza. W finale Seifert gra świetną partię solo. Następnie słychać, jak konferansjer przedstawia cały zespół, wnosić więc z tego można, że to finał występu. Tutaj wylądował na początku i chyba dobrze. Po nim następuje bardziej refleksyjny w wyrazie i powolny Bez tytułu, gdzie obok Seiferta „pierwsze skrzypce” gra bas Zbigniewa Wegehaupta. Ten muzyk jest zresztą we wszystkich utworach prawdziwym oparciem dla reszty kolegów.

No i wreszcie Materna czyli Passion. Słychać, że grupa Seiferta chwyciła cug i rwie do przodu aż miło. Po przedstawieniu tematu – Seifert i Śmietana grają unisono jak bracia syjamscy – pałeczkę przejmuje gitarzysta wraz z „dopowiadającym” Grzywaczem i to na kilka dobrych minut. Świetny fragment. Śmietana wyraźnie się już rozegrał i to jest już ten Śmietana, jakiego znamy z późniejszych czasów. Gra pewnie, gęsto, krótkimi frazami niczym... Seifert. Zaś Grzywacz doskonale operuje barwą elektrycznej klawiatury.

Zbiggy zaczyna grać solo dopiero w siódmej minucie, tutaj warto zwrócić uwagę na entuzjastyczne pohukiwania z widowni. Atmosfera jak w Fillmore East, kiedy grali Allmani. Za takie rzeczy kocham rejestracje koncertowe. Seifert niesiony entuzjazmem publiki gra jak natchniony. Wspaniale prowadzi dramaturgię, wykorzystując efektowne breaki, aż do przejmującej kulminacji. To jedna z jego najlepszych bodaj kreacji, a poznajemy ją dopiero po czterdziestu latach!

Where Are You From w pełnej wersji tylko zyskało. Ten utwór, podobnie jak Passion, musiał być grany pod koniec koncertu, bo wyraźnie czuć tutaj już większą swobodę i rezonans między muzykami a widownią. Podczas długiej i bardzo fajnie rozpędzającej się solówki Śmietany słychać, jak Seifert spontanicznie szarpie struny skrzypiec palcami. Świetny efekt, jakby odwrócenie ról. Ale tego akurat na Kilimanjaro nie było.

Oczywiście, gdyby cała ta grupa – nie wymieniłem jeszcze Mieczysława Górki o jazzrockowym zacięciu na bębnach – pograła ze sobą dłużej, efekty byłyby z pewnością lepsze. Ale biorąc pod uwagę to, że zebrani ad hoc muzycy musieli się uczyć kilku nowych kompozycji Seiferta praktycznie w biegu, poszło im naprawdę dobrze. Jeśli porównać na przykład Passion ze znaną wersją studyjną, to jakoś wielkiej różnicy klas nie słychać. Te wersje po prostu są inne. I wszystko byłoby dobrze, gdyby te historyczne nagrania z 14 listopada 1978 roku opatrzono jakimkolwiek komentarzem. Chciałbym się chociaż dowiedzieć, skąd te tytuły: Materna i Bass line a-moll? Czy w Polskim Radiu nie ma już żadnego redaktora od jazzu?

Na doczepkę mamy jeszcze dwa bardzo ciekawe tematy Seiferta z wcześniejszych czasów. W Czekając na deszcz gra on na skrzypcach z towarzyszeniem orkiestry Studia Jazzowego pod kierunkiem „Ptaszyna”, a w Tym niezastąpionym na saksofonie altowym ze swoim słynnym kwartetem z lat sześćdziesiątych, znanym z wydanej w 2010 roku przez GAD Records płyty Nora.

autor: Jarosław Czaja

Tekst ukazał sięwmagazynie JazzPRESS 10/2018

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO