Recenzja

Ben Lamar Gay - muzyczny nomada (Sam Shays Stream #1)

Obrazek tytułowy

Ben Lamar Gay to nadal pilnie strzeżony skarb chicagowskiej sceny muzycznej. W 2018 roku wydał 4 albumy, a na premierę czekają 3 kolejne. Każdy inny, wszystkie niezwykłe. W grudniu 2018 pojawił się na rynku, czwarty, może najważniejszy, Benjamim e Edinho. Gay, sam siebie określa muzycznym storytellerem. Podróżuje po oceanie dźwięków, rozbijając rytmiczne fale o wokalne i harmoniczne rafy. W swoich opowieściach nie zatrzymuje się długo na jednym wątku, nerwowo szarpie narrację i jak współczesny nomada co chwilę przenosi się na klimatycznie odrębne lądy.

Facet jest dość tajemniczy. Wiemy, że pochodzi ze zróżnicowanego etnicznie południowego Chicago. Nigdzie nie podaje informacji biograficznych: kiedy się urodził?, z jakiej rodziny pochodzi?, gdzie i czy w ogóle edukował się muzycznie?. Jego wytwórnia skutecznie unika odpowiedzi na te pytania. Recenzji niewiele (choć wszystkie entuzjastyczne); wywiadów prawie brak (znalazłem jeden w lokalnym, chicagowskim, serwisie muzycznym).

Pewne jest, że przez ostatnie lata był jednym z najbardziej zajętych „kolaborantów”/sidemanów w Chicago. Działał z Theaster Gates’s Black Monks of Mississippi, Nicole Mitchell’s EarthSeed, Mike Reed’s Flesh & Bone, Matthew Lux’s Communication Arts Quartet, Joshua Abrams’s Natural Information Society, Bitchin Bajas. Współpracował również z mega zdolnymi kolegami z rodzimej wytwórni: Makayą McCravenem, Jamie Branch.

Jego podstawowy instrument to kornet (trochę mniejszy od trąbki, technicznie bardziej wymagający), ale słuchając jego dokonań możemy być pewni, że ogarnia wiele instrumentów. Na bank jest wokalistą, kompozytorem i producentem. Jest też aktywnym członkiem legendarnego AACM (Stowarzyszenie Wspierania Kreatywnych Muzyków), organizacji, która przyczyniła się do rozwoju takich sław jak: Anthony Braxton, Muhal Abrams, Art Ensemble of Chicago czy Henry Threadgill.

Ostanie 7 lat spędził intensywnie pracując i komponując. W tym czasie 3 lata mieszkał w Brazylii, głównie w Rio de Janeiro, gdzie nagrywał z ciekawymi postaciami lokalnej sceny m.in. z Celso Fonseca i Bixiga 70. W 2017 roku zasygnalizował swoje pomysły w projekcie Bottle Tree wspólnie z interdyscyplinarnym artystą i wokalistą A.M. Frisonem oraz z włoskim perkusistą Tommaso Morettim. Większość własnych przemyśleń dźwiękowych skrywał jednak na twardych dyskach do chwili kiedy szef niezależnej wytwórni International Anthem Scott McNiece namówił go do wybrania najciekawszych kawałków i tak światło dzienne ujrzała płyta Downtown Castles Can Never Block The Sun. Dość zabawny pomysł zaczynać od formuły „the best of…” więc chwilę później na rynku pojawiły się dwa kolejne, już bardziej jednorodne albumy: Grapes i 500 Chains.

a3872781019_10.jpg

Benjamim e Edinho to wynik jego współpracy z brazylijskim gitarzystą Edinho Gerberem, którego poznał jeszcze w Chicago. Gdyby się uprzeć i próbować zdefiniować materiał zawarty na płycie to można zaryzykować, że to ożywiona i współcześnie wyprodukowana Americana. Czyli w jednym kotle: folk, R&B i jazz, ale solidnie przyprawione elektroniką, czasem lekko psychodeliczną. Natomiast uczestnictwo w projekcie Edinho Gerbera zapewnia nam klimat Tropicali. Brazylijskiego ruchu artystycznego, powstałego pod koniec lat sześćdziesiątych, który obejmował różne formy sztuki, takie jak teatr, poezja i muzyka. Charakteryzował się połączeniem popularności i awangardy, a także fuzją tradycyjnej brazylijskiej kultury z obcymi wpływami.

Ben Lamar Gay porusza się tak płynnie w wielu obszarach, że aż ciężko za nim nadążyć. Sprawia wrażenie muzycznie oderwanego od rzeczywistości, nadpobudliwego, zachłannego. Jednocześnie scala w studiu te kompulsywne refleksje z wyobraźnią i lekkością godną porównań z Quincy Jonesem. Szorstkość i gęstość rytmiczną łączy z chórem, wszystko tnie samplami i rozpędza się, żeby nagle się zatrzymać. W absolutnie zniewalającym numerach Weapons i Totem, również za sprawą gitary Gerbera, zabiera nas w podróż uduchowioną z czasem ekstatyczną. Wokalem za to, trafia, jak w Tetris, we wszelkie konwencje i pomysły.

Dawno nie słyszałem materiału tak wypełnionego dźwiękiem. To jest płyta na każdy dzień inna. Pozostawia nas dobrowolnie uwięzionymi w jego wyobraźni.

sam_shays_stream_logo.jpg

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO