Kanon Jazzu

Lee Morgan - „The Sidewinder”

Obrazek tytułowy

O tej płycie już pisałem, jednak to było w czasie, kiedy nie prezentowaliśmy jeszcze płyt z Kanonu na radiowej antenie. Warto więc z okazji muzycznej prezentacji z niewielkimi poprawkami zamieścić tekst, który już znacie, bowiem moje zdanieo tej wyśmienitej płycie nie zmieniło się od lat…
Do „The Sidewinder” mam osobisty, niesłychanie pozytywny stosunek. To dla mnie nie tylko historycznie ważna pozycja i miejsce premiery jednego z największych jazzowych przebojów – utworu tytułowego. To zwyczajnie wyśmienita płyta, należąca do absolutnego kanonu jazzowych nagrań. Ta genialna płyta ma w zasadzie tylko jedną wadę. Jest nią, co paradoksalne, wspomniana już tytułowa kompozycja otwierająca płytę. Bez tego utworu, płyta byłaby wypełniona świetną muzyką, a tak jest tłem dla tytułowej kompozycji. A ta może bez wątpienia zostać porównana do najlepszych, przebojowych kompozycji Herbie Hancocka, Milesa Davisa, czy Dave Brubecka. Tak więc jeśli ktoś tej płyty jeszcze nie zna, co wydaje się w sumie dość nieprawdopodobne, proponuję przy pierwszym słuchaniu pominąć utwór tytułowy i posłuchać go na koniec. Taka strategia powinna pomóc docenić pozostałe napisane przez młodego Lee Morgana kompozycje. Trzeba pamiętać, że w momencie nagrania tej płyty Lee Morgan miał zaledwie 26 lat. To mało jak na sidemana, a na tej płycie jest on liderem i kompozytorem. Trzeba jednak pamiętać, że pierwszą autorską płytę Lee Morgan nagrał w wieku lat osiemnastu, a jeśli dobrze udało mi się policzyć na swojej półce, to „The Sidewinder” był jego 12 autorskim albumem. W wieku lat 19, wkrótce po autorskim debiucie zagrał na „Blue Train” Johna Coltrane’a. Lepszego początku kariery chyba nie można sobie wyobrazić. Może jedynie Tony Williams wyprzedził Lee Morgana, kiedy w podobnym wieku osiągnął jazzowy olimp grając u boku Milesa Davisa („Seven Steps To Heaven”). Sam utwór tytułowy nie był zresztą pierwszym wielkim jazzowym przebojem w którego powstaniu miał udział Lee Morgan. To jego trąbkę słychać przecież w pierwszej studyjnej rejestracji „Moanin’” Art Blakey’a i Jazz Messengers, w którym Lee Morgan terminował pod koniec lat pięćdziesiątych.
„The Sidewinder” nie powinno zabraknąć na półce kogokolwiek, kto lubi dobrą muzykę. To pozycja absolutnie obowiązkowa.
Jeśli pominąć fakt, że autorem wszystkich kompozycji jest Lee Morgan, to z muzycznego punktu widzenia gra na płycie równie dużo, co Joe Henderson. I choć zwykle to trąbka gra pierwsze solo, które definiuje kształt utworu, to te w wykonaniu Hendersona wcale nie są gorsze, czy mniej ważne dla brzmienia całości. Właściwie jedyną słabszą stroną tej płyty jest moim zdaniem gra Billy Higginsa na perkusji. Jest zbyt twarda. Nie pomaga temu realizacja nagrania, jednak oparcie rytmu chwilami prawie wyłącznie na na metalicznym brzmieniu talerzy jest dla mnie momentami zbyt męczące. Dodatkowo gra Barry Harrisa na fortepianie nawiązującego mocno do stylu McCoy Tynera, często w okresie nagrania „The Sidewinder” grającego z Joe Hendersonem, potęguje efekt ostrości rytmu pozostający w dysonansie do miękkiej gry, choć rytmicznej i na pewno nie rozlazłej gry lidera.
Na wydanej w 1989 roku cyfrowej reedycji, oprócz niczym niewyróżniającego się remasteringu pierwotnych nagrań dodano alternatywną wersje utworu „Totem Pole”. To wcześniej nie publikowane nigdzie oficjalnie nagranie jest ciekawsze od wersji pierwotnej umieszczonej na płycie analogowej. To nie jest częstym zjawiskiem. Zwykle w procesie selekcji producent do spółki z muzykami wybiera najlepszą wersję. Ta dodatkowa, dodana po latach, zawiera ciekawe otwarcie fortepianu Barry Harrisa, a solówki Lee Morgana i Joe Hendersona są jakby żywsze i bardziej spontaniczne. To tylko spekulacja, ale być może zwyczajnie nie pasowały do bardziej wyważonego charakteru pozostałych utworów na płycie. W każdym razie te dodatkowe 10 minut muzyki warte jest akurat w tym przypadku uwagi i uzasadnia zakup tego wydania. Choć, jak zwykle, dobrze zachowany analog z pierwszej edycji płyty chętnie widziałbym w swoich zbiorach..
Warty osobnego wspomnienia jest utwór „Gary’s Notebook” – to idealny przykład wspólnej gry trąbki i saksofonu. Tu każda nuta pasuje do poprzedniej i następnej, może jest nieco zbyt przewidywalna, jednak kompetentna, świetnie zagrana i umieszczona dokładnie tam, gdzie trzeba. Znając historie wielu sesji w studiu Rudy Van Geldera organizowanych zwykle bez większych przygotowań, często późną nocą po klubowych występach, zwykle w składach dyktowanych dostępnością muzyków, a nie preferencjami stylistycznymi lidera, to wzajemne porozumienie Lee Morgana i Joe Hendersona, którzy oprócz „The Sidewinder” nagrali chyba tylko jedną płytę firmowaną nazwiskiem saksofonisty jest doprawdy niewiarygodne.
Tak więc podsumowując – to pozycja wybitna i obowiązkowa dla każdego.

RadioJAZZ.FM poleca!
Rafał Garszczyński
Rafal[małpa]radiojazz.fm

Lee Morgan
The Sidewinder
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note
Numer: 077778415725

Lee Morgan - tp,

Joe Henderon - ts,

Barry Harris - p,

Bob Cranshaw - b,

Billy Higgins - dr.

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO