Być tenorowym saksofonistą w latach sześćdziesiątych nie było łatwo, w jednym z podstawowych jazzowych instrumentów solowych epoki konkurencja była ogromna, a władza Johna Coltrane’a właściwie niepodważalna. Stąd też wielu doskonałych muzyków jest dziś nieco zapomnianych. Gdyby Stanley Turrentine rozpoczął karierę o dekadę wcześniej lub pod koniec XX wieku byłby gwiazdą wielkiego formatu. Kiedy rozpoczynał swoją karierę w 1960 roku krytycy często zarzucali mu, że naśladuje Johna Coltrane’a i że jest mało oryginalny. Do dziś można to śmiało napisać o każdym początkującym saksofoniście. Po latach jednak porównywanie do Coltrane’a z zarzutu stało się komplementem, a naśladowanie zaczęto nazywać twórczym rozwinięciem idei albo kontynuacją działa wielkiego mistrza. Sztuka marketingu rozwinęła się całkiem nieźle, więc i opowiadanie o muzyce jest dziś twórczością samą w sobie.
Stanley Turrentine urodził się i wychował w Pittsburgu, niezbyt jazzowym miejscu. Kontynuował tradycje rodzinne i jak wielu w latach pięćdziesiątych zaczynał od grania w zespołach rozrywkowych do tańca, czyli grał coś, co dziś dumnie nazywamy R&B. Jego ojciec był saksofonistą, matka grała na fortepianie, a starszy brat Tommy Turrentine został całkiem niezłym trębaczem. W 1953 roku został przyjęty do zespołu Earla Bostica, gdzie trafił po krótkim okresie współpracy z bluesowym gitarzystą Lowellem Fulsonem. Bostic był saksofonistą altowym i w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych jego zespół uchodził za jeden z tych, które nie tylko oferowały w miarę stabilną pracę i możliwość nauki w dobrym towarzystwie, ale również w związku z tym był miejscem, gdzie trafiało wielu obiecujących muzyków młodego pokolenia. W zespole Bostica Stanley Turrentine zastąpił jeszcze wtedy mało znanego Johna Coltrane’a.
Dorobek nagraniowy Stanley’a Turrentine’a otwiera album „Look Out!” z 1960 roku. Obszerną dyskografię wypełniają zarówno wydawane aż do śmierci muzyka w 2000 roku albumy własne, jak i liczne udziały w sesjach nagraniowych jazzowych sław. Do największych sław, z którymi często współpracował, należała organistka Shirley Scott, która przez 10 lat była jego żoną, ale również między innymi Donald Byrd, Kenny Burrell, Max Roach i Jimmy Smith. Turrentine doskonale znajdował dla siebie miejsce w popularnych w latach sześćdziesiątych składach z organami Hammonda i gitarą. Tego rodzaju zespoły często nagrywały muzykę skierowaną do szerszego niż tylko bywalcy kultowych jazzowych klubów grona odbiorców. Poszukiwanie nowych odbiorców skłoniło Turrentine’a w latach siedemdziesiątych do współpracy z wytwórnią CTI Creeda Taylora. Ten okres w jego karierze uważam za nieco mniej udany.
Materiał koncertowy z kultowego nowojorskiego Minton’s Playhouse z 1961 roku uważam za reprezentatywny dla muzycznego stylu Stanleya Turrentine’a, który gościł już w naszym Kanonie Jazzu za sprawą albumu „Midnight Blue” Kenny Burrella. Warto podkreślić, że album dziś wydawany w formie dwóch krążków CD, pierwotnie ukazał się na dwu oddzielnych płytach analogowych jako „Up At Minton’s” Vol. 1 i Vol. 2, co było dość nietypowym rozwiązaniem w 1961 roku. Fakt, że z koncertów w klubie powstały dwa albumy, świadczy o obszerności repertuaru zespołu złożonego z doskonałych muzyków. W owym czasie sety estradowe trwały jedynie nieco dłużej niż wypchana do granic technicznych możliwości płyta długogrająca, a po przerwie zespół często powtarzał ten sam repertuar, lub grał znane aranżacje popularnych jazzowych standardów.
Zespół dowodzony przez Turrentine’a oferował słuchaczom Minton’s Playhouse mieszankę modnych gatunków – hard bopu i soulu. Mistrzem ballad Turrentine stał się nieco później, moim zdaniem w części pod wpływem wspomnianej już Shirley Scott, a być może także dlatego, że nie chciał uczestniczyć w niemożliwym do wygrania wyścigu w stronę możliwie największej ekspresji z Johnem Coltrane’m.
„Up At Minton’s” to album do dziś często wznawiany, również przez przeróżne analogowe wydawnictwa audiofilskie. Materiał, gdyby został nagrany dwadzieścia lat później byłby sensacją. W 1961 roku był tylko jedną z wielu dobrych płyt jazzowych Blue Note. Album jest również istotnym nagraniem dla fanów Granta Greena, który w 1961 roku dopiero zaczynał swoją nagraniową karierę, a w zespole Turrentine’a pełnił istotną rolę drugiego po liderze solisty, który dostawał sporo przestrzeni do popisów przyjmowanych entuzjastycznie przez wymagającą i znającą się na rzeczy publiczność w Minton’s. Jeśli czegoś nie przegapiłem, to album Turrentine’a jest pierwszym koncertowym nagraniem Granta Greena, który uczestniczył w 1961 roku w wielu sesjach nagraniowych, jednak „Up At Minton’s” pozostaje do dziś jego najwcześniejszą wydaną na płycie rejestracją koncertową.
RadioJAZZ.FM poleca! Rafał Garszczyński Rafal[malpa]radiojazz.fm
CD1:
- But Not For Me
- Stanley's Time
- Broadway
- Yesterdays
CD2:
- Later At Minton's
- Come Rain Or Come Shine
- Love For Sale
- Summertime
Stanley Turrentine Up At Minton’s Format: 2CD Wytwórnia: Blue Note / Capitol Numer: 724382888529
Stanley Turrentine – ts, Grant Green – g, Horace Parlan – p, George Tucker – b, Al Harewood – dr.