Książki Recenzja

David Ritz - Respect. Życie Arethy Franklin

Obrazek tytułowy

David Ritz – Respect. Życie Arethy Franklin - Wydawnictwo Czarne, 2015

Historia autora i powstawania tej biografii jest niemal tak ciekawa jak ta o królowej muzyki gospel, soul i rhythm and blues. Zaczęła się w latach siedemdziesiątych, kiedy David Ritz startował z karierą pisarską i marzył o spotkaniu trzech największych osobowości tej muzyki: Raya Charlesa, Marvine’a Gaya i Arethy Franklin. Był uparty i w 1978 roku ukazał się „Brother Ray”. Kiedy pracował nad książką ze swoim kolejnym idolem, Marvin Gay został zastrzelony przez swego ojca, a autobiografia z konieczności stała się biografią (1985). Autor ponad 50 książek, sportretował między innymi Ettę James, B.B. Kinga, Elvisa Presleya i Buddy’ego Guya. Za notę do albumu “Queen Of Soul – The Atlantic Recordings” Arethy Franklin otrzymał w 1982 roku nagrodę Grammy. Mimo to czekał dwadzieścia lat na telefon, który dał początek historycznej współpracy. Nie przebiegała ona jednak tak, jak oczekiwał. Kiedy podzielił się radosną nowiną z Billy’m Prestonem, ten skomentował: „Zachowaj nadzieję, że będzie dobrze, ale nie oczekuj zbyt wiele”. „Dlaczego tak mówisz, Billy?” „Bo ją znam, ta dziewczyna nigdy się nie otworzy. Nigdy.” „Respect” to potężny tom, ponad pięćset stron, ale czyta się go lepiej niż niejeden thriller, a jego bohaterka zgodnie z przepowiednią Prestona do końca nie odsłania wszystkich kart.

Ritz przeprowadził dochodzenie godne detektywa FBI: setki rozmów, kilometry niedostępnych dla zwykłych śmiertelników nagrań, artykułów i notatek zbieranych latami, jak puzzle, kawałek do mozolnie odnalezionego kawałka, składane w obraz, z którego ma się wyłonić błyszcząca gwiazda. Głęboko melancholijny portret potwierdza tezę Prestona. Przygnębiające i fascynujące zarazem jest to, z jakim uporem diva trzyma się ciężko wypracowanego wizerunku gwiazdy, w który sama wątpi. I chociaż dla wszystkich, którzy byli lub są w jej otoczeniu, to jasne, Aretha nigdy się nie przyzna do chorobliwej wręcz potrzeby nieustannego potwierdzenia swojego statusu przez nagranie kolejnego hitu.

Oprócz życiorysu królowej soulu biografia jest też historią jazzu i walki o prawa Afroamerykanów na przestrzeni 70 lat. Ojciec Arethy, wielebny C.L. Franklin, pastor kościoła baptystów, postępowy teolog, przyjaciel Martina Luthera Kinga, był liderem czarnej społeczności Detroit. To w jego kościele Aretha stawiała pierwsze muzyczne kroki. Jako nastolatka regularnie występowała podczas nabożeństw, śpiewając i akompaniując sobie na pianinie. Dom Franklinów to polityczne i kulturalne centrum miejscowej społeczności, zawsze pełne sławnych osobowości muzycznych, a młoda Aretha często budzona jest w środku nocy przez ojca, żeby zaprezentować swój talent zaproszonym słuchaczom. Ritz zapytał mentora Arethy, wielebnego Clevelanda, czy mogła czuć się wykorzystywana: „Jeśli masz genialne dziecko, chcesz również wykorzystać ten geniusz (…). Frank sam śpiewał, rozumiał więc, jaką siłę ma muzyka przekazująca boże przesłanie. Był ogromnie dumny, że jego córka okazała się najlepszym z tych głosów. Uważał za swój obowiązek wypromowanie Arethy na gwiazdę. (Aretha) z pewnością dzieliła pasję swojego ojca. Odziedziczyła ją po nim.” A „przypadkowymi” słuchaczami byli Ella Fitzgerald, Duke Ellington, Art Tatum, Oscar Peterson i przyszła partnerka ojca Clara Ward.

Ritz wnikliwie śledzi skomplikowane relacje rodzinne Franklinów. Rodzice Arethy rozstają się w 1948 roku. Aretha miała zaledwie sześć lat kiedy jej matka, Barbara Siggers, opuszczała dom – zabierała ze sobą jedynie syna z pierwszego małżeństwa i przeprowadziła się do Buffalo. Aretha bardzo to przeżyła, ale ona, Erma, Carolyn i Cecil zostali z ojcem, co jest niecodzienną praktyką, zwłaszcza w tych czasach. Odwiedzali matkę regularnie, ale cztery lata później Barbara nagle umarła na atak serca. Zdaniem jej wieloletniej agentki Ruth Bowen Aretha „zamknęła się w skorupie, z której wyszła dopiero po wielu latach. Pomogła jej oczywiście muzyka. Bez muzyki Aretha nigdy nie wydostałaby się z ukrycia". Niedługo po tym w domu Franklinów pojawiła się Lola Moore, ale równie niespodziewanie odeszła. Po kolejnej stracie „Arethy nie dało się uspokoić” – wspomina Erma.

Związek Arethy z ojcem będzie zawsze w centrum jej życia i zaważy na przyszłych relacjach, szczególnie, że jego kolejną partnerką na wiele lat zostaje ikona muzyki gospel Clara Ward. „Jej elegancki wizerunek pieśniarki gospel był częścią ideału, do którego dążyła Aretha – powiedziała Ruth Bowen – podobnie jak walka Clary o szczęście i bezcelowe wysiłki, by uciec od dominującego rodzica.” W tym wypadku matki Clary, czyli Gertrudy Ward, która kontrolowała karierę córki i była postrachem całego ówczesnego przemysłu muzycznego. Bali się jej wszyscy. „Tylko jeden człowiek mógł się zmierzyć z Gertrude i wygrać” – stwierdził Billy Preston – „Wszystkich innych Gertrude przerażała. Clara stała się jej dojną krową, nie mogła więc stracić kontroli nad córką. Myślę, że właśnie dlatego Clara tak mocno przylgnęła do Franka”. Dokładnie tak, jak Aretha na wiele lat przylgnie do wieloletniego męża i managera o „reputacji alfonsa-dżentelmena” Teda White’a.

„Aretha traktowała Clarę Ward tak, jak ja traktowałem Lestera Younga – wspominał Stan Getz. Clara była pierwowzorem, oryginałem. I doskonałą natchnioną wokalistką gospel, która wiedziała, jak zabawiać ludzi. Jednak interpretacje Arethy były głębsze. Śpiewała z bólem tak ogromnym, że niemal niewyobrażalnym. Głęboko mnie poruszyła i artystycznie zainspirowała. Ale jej się bałem. Wyrażała więcej emocji niż może znieść jeden człowiek.” Rozumiem Getza, bo jej nieśmiertelnie hity towarzyszą mi od zawsze: tytułowy „Respect”, fenomenalny „Chain of Fools”, gorzki „The House that Jack Built”, przejmujący „Never Loved a Man”, radosny „Rock Steady”. Geniusz Arethy, wychowanki gospel, polega na tym, że potrafi wyrazić uczucia lepiej niż my sami. Wydawało mi się, że znam na pamięć i jej płyty, i ją samą. Myliłam się. Z książki zamiast kultowej divy wyłania się obraz nękanej nieustanną niepewnością perfekcjonistki, ciągle czekającej na następny hit, drżącej o zachowanie swojej pozycji. Chociaż Aretha nigdy się do tego nie przyzna, ta niewiarygodna teza jest znakomicie udokumentowana przez Ritza niezliczonymi rozmowami z rodziną, producentami, muzykami i przyjaciółmi.

Niepojęta jest rywalizacja z siostrą Carolyn, której kariera zawsze pozostawała w cieniu wielkiej divy, a mimo to Aretha często z premedytacją blokowała wydanie jej płyty czy kontrakty. Ich relacje były zawsze bardzo bliskie, ale pełne kłótni i pojednań, a poprawiły się dopiero, kiedy Carolyn praktycznie zrezygnowała z kariery piosenkarki. Może nie dorównywała siostrze wokalnie, ale z pewnością była świetną kompozytorką. Zmarła w wieku czterdziestu czterech lat, w 1988 roku, zostawiając po sobie „dziedzictwo nieśmiertelnej muzyki”, a Aretha opiekowała się nią z oddaniem przez ostatnie dni. Katastrofalny wpływ na Arethę miała choroba ojca. Sześćdziesięcioczteroletni Franklin został postrzelony we własnym domu przez włamywacza i zapadł w śpiączkę. W atmosferze skandalu (wbrew faktom media sugerowały powiązania narkotykowe) Aretha przeprowadziła się z Kalifornii z powrotem do rodzinnego Detroit i razem z siostrami postanowiły opiekować się nim w domu. Oznaczało to całodobową opiekę pielęgniarską i astronomiczne koszty. Po kilkumiesięcznej przerwie Aretha zmuszona była wrócić do pracy i pojawiła się w filmie „The Blues Brothers” z niezapomnianą wersją „Think”.

Aretha całe życie tkwi w dysfunkcyjnych związkach, poza tym zmaga się też z nadwagą, alkoholem i obsesyjnym strachem przed lataniem, przez który traci lub odwołuje wiele koncertów. Zdaniem Ritza ta chorobliwa potrzeba kontrolowania każdej sytuacji sprawia, że od dłuższego czasu Aretha podróżuje wyłącznie specjalnym autobusem albo pociągiem, co naturalnie ogranicza jej karierę koncertową. Po pierwszej części dotyczącej gospel zatytułowanej „Święte Źródła” Ritz organizuje ogromny materiał w sekcje związane z wytwórniami płytowymi, w których nagrywała Aretha, są to: Columbia (John Hammond), Atlantic (Jerry Wexler i bracia Ertegunowie) i Arista (Arif Mardin), a w nich kopalnia wiedzy o przemyśle muzycznym i drodze do sukcesu wielkiej divy. W każdej wytwórni, w każdej muzycznej dekadzie redefiniuje się na nowo i nieustannie myśli o tym, jak nagrać następny, największy hit. Kiedy nastała era disco i sprzedaż płyt Arethy spadała, a Natalie Cole po raz pierwszy od ośmiu lat dostała Grammy dla najlepszej wokalistki, w kategorii rhythm and blues, Aretha nagrała „Jump To It” z Lutherem Vandrossem i na nowo podbiła listy przebojów.

Co do jednego wszyscy pozostają zgodni – Aretha stworzyła nie jeden czy dwa, ale kolekcję ponadczasowych hitów, zarówno własnych kompozycji jak: „Spirit in the Dark”, „This Is the House That Jack Built” czy „Dr Feelgood”, opartych na własnych doświadczeniach, czy gotowych utworów, które niezmiennie aranżowała w tak oryginalny sposób, że to one pozostają w pamięci jako wzorcowe, jak wspomniany już „Respect” Otisa Readinga, „I Never Loved A Man (The Way I Love You)” Ronnie’ego Shannona, „A Change is Gonna Come” Sama Cooke’a czy „The Thrill Is Gone” B. B. Kinga. Nadal występuje, traktowana jest na równi z arystokracją królewską, regularnie zapraszana przez kolejnych prezydentów i nie zamierza przejść na emeryturę. Wbrew jej własnym obawom – królowa jest wieczna.


Autorka: Barbara Gagnon

Recenzja ukazała się w JazzPRESS 11/2015

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO