Książki Recenzja

Zofia Komedowa Trzcińska – Nietakty. Mój czas, mój jazz

Obrazek tytułowy

Zofia Komedowa Trzcińska – Nietakty. Mój czas, mój jazz Wydawnictwo Szelest, 2015

Książkę czyta się jednym tchem, a pomimo to długo nie mogłam się zabrać do tej recenzji. Nie znałam szczegółów ostatnich dni Komedy, poza wyznaniami jego przyjaciela Marka Hłaski, który do końca obarczał się winą za upadek i śmierć Komedy. Ta część wspomnień Zofii Komedowej dotycząca śmierci wielkiego muzyka, z opisanym dzień po dniu koszmarem amerykańskiej i polskiej opieki medycznej jest po prostu wstrząsająca. Taki geniusz, taka bezsensowna strata…

Przyczyny śmierci tak naprawdę do tej pory trudne są do rozstrzygnięcia, chociaż prawdopodobnie na skutek upadku w mózgu pojawił się krwiak, który zlekceważony (Komeda wielokrotnie wypisywał się ze szpitala na własne życzenie, żeby móc kontynuować pracę nad muzyką do filmu The Riot) rozlał się i spowodował śpiączkę. Do tego dołączyły się źle rozpoznane infekcje i dziwne procedury amerykańskich lekarzy. Komedowa dowiedziała się o chorobie męża po trzech tygodniach. Z pomocą przyjaciół udało jej się w rekordowym czasie załatwić bilet, paszport (w komunistycznej Polsce trwało to miesiącami) i przetransportować go do Polski, ale było już za późno.

Cudowna jest bezpośredniość Komedowej, która z równą nonszalancją opisuje wytworne kolacje ze sławami Hollywood (indeks nazwisk ma dziewięć stron, od Milesa Davisa po Paula Newmana), jak i warszawską prostytutkę Izę, której bezinteresowna pomoc towarzyszyła Zofii w tych koszmarnych chwilach.

Z kalejdoskopu zdarzeń udało się Tomaszowi Lachowi oraz redaktorowi Wydawnictwa Szelest Dariuszowi Fedorowi stworzyć narrację trzymającą w napięciu lepiej niż niejeden thriller, wzbogaconą milionami anegdot i obrazków z życia Zofii i Krzysztofa Komedów. Począwszy od żmudzkiego Dryszczowa nad Bugiem, w którym Zofia Janina Tittenbrun wiodła sielskie dzieciństwo w „rozłożystym szlacheckim drewnianym dworku z ganeczkiem”. Same opisy domowych rytuałów, wiejskiego rytmu przemian i rodzinnej hierarchii mogłyby posłużyć jako materiał na niezły film z tego okresu. Jak mówi Tomasz Lach, jej syn i współtwórca Nietaktów, miała fotograficzną pamięć i opowiadała obrazami. Kolejny z nich to Kraków i fenomenalnie opowiedziana historia początków polskiego jazzu. Żadne płyty czy recenzje koncertów nie oddadzą ducha tego czasu jak epizod z pożyczonym akordeonem wiezionym w tramwaju (i tam zostawionym) po koncercie. Czasy, kiedy farbowało się tenisówki na modny czarny kolor, walutą były levisy, a wejście do Piwnicy Pod Baranami było najwyższą nobilitacją.

Komedowa to tak silna osobowość, że nawet pisząc tę recenzję nie mogę się zdecydować o czym ta książka jest „bardziej” – o genialnym muzyku, który odszedł dużo za wcześnie, a któremu poświęciła połowę życia, czy o niej samej. Ze stron wyłania się postać nie mniej warta uwagi niż sam Krzysztof Komeda: panienka ze szlacheckiego dworku czy chłopczyca, która chodziła po drzewach i łowiła raki, nastoletnia łączniczka AK, pod okiem żandarmów w wózku dziecięcym wożąca wojskowe rozkazy, osiemnastoletnia żona krakowskiego kombinatora, wreszcie menadżer kultury i „guru polskiego jazzu” – z czystym sumieniem można ją tak nazwać.

Talent Komedy jest bezsporny. Dzięki tej książce wróciłam do mnóstwa dawno nieodwiedzanych nagrań, które są tak świeże, jakby napisał je dziś. Kompletnie się nie starzeją. Jednak to świadoma decyzja Zofii o porzuceniu bezpiecznej mieszczańskiej egzystencji na rzecz efemerycznej kariery muzyka jazzowego Komedy zadecydowała o jego losie. Stworzyła nie tylko jego karierę, ale z żelazną konsekwencją budowała krakowskie środowisko jazzowe. Wyjazd do Warszawy był trudną decyzją – w Krakowie była absolutnym autorytetem, ale wiedziała już, że Kraków był dla Komedy za mały. Warszawa nie przyjęła jej z otwartymi rękami, ale jako „matka, żona, krawcowa, kucharka, osobista sekretarka i impresario” przez pierwsze dwa lata znowu walczyła o przetrwanie, a „Krzysio komponował”. Wzruszająca jest jej wizja i niezachwiana wiara w przyszłość Komedy. Wkrótce powstają Niewinni Czarodzieje, Nóż w wodzie, a potem Rosemary’s Baby i Hollywood, gdzie Komeda poczuł się jak w domu. A Zofia nie.

Tę książkę powinien przeczytać każdy, kto uważa się za fana jazzu. Jest tak nafaszerowana historią, że otwieram ją raz po raz w dowolnym miejscu i czytam z równym zainteresowaniem jak na początku. Nie sposób ogarnąć tej feerii postaci i anegdot naraz. W 2014 roku wydano w Polsce Baronową Jazzu, czyli historię Hannah Rothschild, którą Thelonious Monk uwiecznił pisząc Pannonicę (oryginalne imię baronowej) na jej cześć. Komedowa pozostanie na zawsze Crazy Girl.

Autor - Basia Gagnon

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO