Muzycy

Vinnie Colaiuta – muzyczny kameleon

Czy sylwetka perkusisty, który nagrał płytę z trash-metalowym Megadeth powinna znaleźć się na łamach miesięcznika JazzPRESS i w zestawie muzyków na JazzBOOK-u? Już raczej muzyka, który najbardziej kojarzony jest z Frankiem Zappą? Najmniej oporów ze strony jazzowych purystów wywołałby muzyk grający ze Stingiem. Bo „oczywistą oczywistością” jest to, że JazzPRESS publikuje sylwetki muzyków pracujących z Herbiem Hancockiem, Chickiem Coreą, Joni Mitchell, big bandami Paula Anki i Buddy’ego Richa czy Allanem Holdsworthem. Sęk w tym, że cały czas chodzi o tego samego człowieka. Najbardziej uniwersalnego perkusistę-sidemana, znajdującego się z równą lekkością i wdziękiem wśród swingujących nut bigbandów, rockowych dźwięków Jeffa Becka czy trashowego grzmotu Megadeth – Vinniego Colaiutę. We wszystkich tych muzycznych sytuacjach jest równie autentyczny.

Na czym polega fenomen Colaiuty? Przede wszystkim na jego absolutnej biegłości technicznej. Od lat zaliczany jest do światowej ekstraklasy pałkerów wszechstylów – trudno go zamknąć w kategorii „jazzowy” – i przez wiele lat był numerem jeden dla naszego mistrza, Cezarego Konrada. Dla Colaiuty perkusja nie ma tajemnic. Ale jest on również jednym z pionierów nowoczesnej gry na bębnach, polegającej na oderwaniu się od tradycyjnej roli perkusji jako instrumentu utrzymującego „groove”, grającego akcenty na „dwa i cztery”, a wypełniającego pozostałe przestrzenie „przebitkami”. To właśnie między innymi Vinniemu zawdzięczamy patenty polegające na przesuwaniu akcentów na słabe części taktu, ale przede wszystkim wszelkiej maści polirytmiczne historie: wyobraźmy sobie na przykład takt dzielący się na cztery ćwierćnuty. Każdą z ćwierćnut można potraktować jako nutę z trioli, a potem otrzymaną tak triolę znów podzielić na cztery, a na każdej z nich zbudować np. kwintolę. Później proces można odwrócić. Skomplikowane? Niewyobrażalnie. Ale Colaiuta ma to w małym palcu. To tak zwany „linearny” sposób grania. Przy czym takie podziały dzieją się na przykład tylko na werblu i tomach, bo stopa i hi-hat grają
na „dwa i cztery”. Albo na „dwa i i” i „i przed cztery”...
No właśnie. Głowa pęka, jak się to próbuje ogarnąć. A zagrać to? Ale to nie biegłość w matematyce spowodowała to, że Colaiuta trafił na szczyt perkusyjnego Olimpu. Jest przy tym bardzo kreatywnym perkusistą, wiele jego zagrywek trafiło do kanonu gry na perkusji, a w dodatku zawsze to, co gra opiera się przede wszystkim na dobrym smaku muzycznym.
Czy Vinnie ma słabe strony? Tak. Podobnie, jak uwielbiany przeze mnie basista Jimmy Johnson i wielu innych sesyjnych muzyków nie sprawdza się w roli lidera i kompozytora. Znam jego jedną autorską płytę z 1994 roku. „Aż oczy bolą patrzeć” na listę płac: Sting, Chick Corea, Herbie Hancock, Michael Landau, John Patitucci... Pod względem technicznym płyta trudna do prześcignięcia. Lubiłem za pomocą jednego z utworów na tej płycie „wkręcać” znajomych w „przeskakujący kompakt” – dopiero po chwili wszyscy łapali, że „przeskakuje” tylko bit bębnów, a reszta muzyki jest OK. Taka „muzyka dla muzyków”. Robi wrażenie. Tylko czy to o to chodzi?
Natomiast u innych Colaiuta to geniusz. Zresztą przeglądając pobieżnie jego dyskografię, człowieka zatyka nie tylko format gwiazd z którymi współpracował, ale także – co mnie zadziwia najbardziej – w jak różnych stylistykach muzycznych potrafi się po mistrzowsku muzycznie spełniać.

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO