Muzycy

Duke Robillard – unikat nie tylko na scenie bluesowej

Mam wielu znajomych jazzfanów, podchodzących sceptycznie do bluesa. Każdorazowo w trakcie wymiany poglądów rekomenduję im artystę, który – moim zdaniem – idealnie łączy światy jazzu i bluesa. Muszę przyznać, że skuteczność tej rekomendacji jest wysoka. Nie ma drugiego, tak swingującego gitarzysty jak Duke Robillard.

Artysta ten należy do najbardziej uznanych współczesnych artystów świata bluesa i jazzu. Świadczą o tym przyznane mu 4 „bluesowe Oscary” – Blues Music Awards przyznane w 2000, 2001, 2003 i 2004 roku w kategorii Najlepszy Gitarzysta Roku w ramach, a także 2 nominacje do Grammy Award w 2007 i w 2010 roku.
B.B. King nazwał go „jednym z najwspanialszych gitarzystów”, a magazyn New York Times określa go jako „solistę o olśniewającej mocy i oryginalności”.
Ponad 40 lat od artystycznego debiutu Duke Robillard ciągle jest w trasie koncertowej, dając blisko 250 koncertów rocznie i niezmiennie, jego talent przyciąga na koncerty tłumy wielbicieli jego nietuzinkowej gry. Jest również artystą niezwykle pracowitym, czego dowodzi fakt, iż co roku wydaje kolejny krążek, zaś ich liczba zbliża się do 30.
Urodził się w roku 1948 r. w Woonsocket w stanie Rhode Island i już od najmłodszych lat pielęgnuje fascynację łączenia swingu, jazzu i bluesa. Niewątpliwie największy wpływ na jego twórczość i karierę mieli: T-Bone Walker, Charlie Patton i Big Joe Turner.
Rozpoczynał profesjonalną karierę, zakładając w 1967 roku najsłynniejszą orkiestrę bluesową świata The Roomful of Blues, z którą koncertował i nagrywał płyty przez 12 lat. Roomful of Blues otworzył Robillardowi drzwi do kariery, efektem czego były nagrania z jego mistrzami Big Joe Turnerem i Eddie ”Cleanhead” Vinsonem.
W latach późniejszych często wracał do big bandowej formuły jump bluesa, czego wyrazem były m.in. nagrania z mistrzem jazzowego saksofonu Scottem Hamiltonem. Przez wiele lat był także podporą zespołu The Legendarny Blues Band, a następnie zastąpił Jimmiego Vaughana w The Fabulous Thunderbirds. Od ponad dwudziestu lat nagrywa i podróżuje z własnym zespołem The Duke Robillard Band.
Przełomowym momentem w jego karierze był rok 1993, kiedy to Duke zdecydował się odejść z wytwórni Virgin/Pointblank do mało znanej kanadyjskiej marki Stony Plain Records. Efektem tej decyzji była, bodajże jedna z najlepszych płyt artysty, Duke’s Blues.
Od tego czasu Robillard regularnie nagrywa płyty, skutecznie wymykając się zaszufladkowaniu dzięki nieskończonej rozpiętość stylistycznej swojej twórczości – od swingującego jazzu przez klasycznego, elektrycznego bluesa po muzykę zawierającą elementy funku, rock’n’rolla czy rockabilly.
Na szczególną uwagę zasługują projekty, których był producentem (a także wykonawcą) dla Stony Plan, m.in. albumy: nieodżałowanego Jimmy'egoWitherspoon’a, mistrza pianina Jay'a McShann’a, Billy’ego Boy Arnolda i Rosco Gordona oraz duet z legendą jazzu Herbem Ellisem.
W roku 2004 Duke nagrał Blue Mood: The Songs of T-Bone Walker, oddając hołd swojemu mentorowi T-Bone Walkerowi. Stworzył fantastyczne dzieło, potwierdzające jego geniusz.
Rosnąca lista nagrań autorskich robi wrażenie, ale jakby tego było za mało, Robillar znajdował czas na nagrania studyjne m.in. z: Bobem Dylanem, Ruth Brown, Johnnym Adamsem, Johnem Hammondem, Pinetopem Perkinsem i Ronniem Earlem.
Bez wątpienia Duke Robillard ze swoją kreatywnością i talentami jest postacią unikalną, nie tylko w bluesie, ale także w całym muzycznym show-biznesie. Obserwując jego karierę odnosi się wrażenie, ze jest artystą spełnionym, pełnym mocy twórczej ale ciągle poszukującym.
Najnowszy album, wydany we wrześniu tego roku Low Down and Tore Up przenosi nas w lata 50. XX wieku, kiedy to Duke, jako nastolatek, chłonął twórczość artystów, którym dziś na swój sposób się odpłaca. Na płycie znalazły się standardy m.in.: Guitar Slima, Eddiego Taylora, Elmore’a Jamesa, Sugar Boy Crawforda i Pee Wee Craytona.
Pomimo archaicznego pochodzenia utworów, podobnie jak na wcześniejszych płytach, mamy tu do czynienia z licznymi zwrotami stylistycznymi. Możemy posmakować klimatu zadymionego jazzowego klubu, żywcem przeniesionego z lat 60. za sprawą standardu ”It’s Alright„ Jimmy’ego McCracklina, z fantastycznie brzmiącym saksofonem Gordona „Sax” Beadle. Za sprawą nagrania ”Mercy Mercy Mama„ Tampa Reda przenosimy się w lata 40-te. Oprócz Robillarda klimat tej kompozycji buduje głównie pianista Mark McCabe i trzeba przyznać, że udaje mu się to znakomicie. Szalone tempo „Overboard” Sugar Boy Crawford’a pokazuje agresywne oblicze mistrza i jego zespołu, by zaraz przejść do zrelaksowanej atmosfery w utworze Pee Wee Craytona „Blues After Hours”. W tym momencie płyty możemy zrozumieć magię gitarowego brzmienia Duke’a. Któż tak jeszcze gra w dzisiejszych czasach?
Polecam ten krążek wszystkim. Dla robillardomaniaków to pozycja absolutnie obowiązkowa. Dla bluesfanów to znakomity przewodnik po muzyce, z której wyrosły współczesne gwiazdy bluesa, o czym wielu zapomina. Dla jazzfanów to również zachęta do poszukania korzeni i znakomity pomost pomiędzy jazzem i bluesem, pokazujący że w tym przypadku więcej łączy niż dzieli. Dla wszystkich miłośników dobrej muzyki to znakomita dawka pozytywnych, relaksujących wibracji.

Piotr Łukasiewicz

Artykuł opublikowany w magazynie JazzPRESS - listopad 2011 r. - do pobrania format pdf i mobi.

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO