Płyta tygodnia

„Songs Of Freedom” – Nguyen Le

Obrazek tytułowy

To wyśmienita płyta. Wyprodukowana z dużym rozmachem, z udziałem wielu gości specjalnych. Wśród nich znajdziemy między innymi Chrisa Speeda, czy nagrywającą dla tej samej wytwórni, co Nguyen Le wokalistkę Youn Sun Nah. To produkt wielokulturowy, wymykający się jakimkolwiek klasyfikacjom gatunkowym. Sam Nguyen Le jest artystą nietuzinkowym, sprawnym technicznie gitarzystą potrafiącym bez zbytniego kombinowania i elektroniki osiągnąć unikalne i rozpoznawalne brzmienie.

 A to sztuka niełatwa. Lider jest nie tylko gitarzystą, ale również niezwykle innowacyjnym liderem zespołu, wizjonerem potrafiącym zobaczyć i utrwalić muzyczne obrazy, jakich inni nie dostrzegają.

W 2002 roku Nguyen Le nagrał płytę z utworami Jimi Hendrixa – „Purple – Celebrating Jimi Hendrix”. To była odważna decyzja. Taki rodzaj muzycznego porywania się z motyką na słońce. Są w muzyce dzieła kompletne i doskonałe, których lepiej nie ulepszać. Muzyczna inwencja Nguyena Le sprawiła jednak, że z tego pozornie niewykonalnego zadania zagrania w innowacyjny, a nie tylko efekciarski gitarowo sposób, bluesów Jimi Hendrixa powstała wyśmienita płyta.

„Songs Of Freedom” wpisuje się w podobną konwencję, bowiem wśród zarejestrowanych na płycie utworów znajdziemy między innymi kompozycje Johna Lennona i Paula McCartneya, Janis Joplin, czy Jimi Page’a i Roberta Planta. Są też przeboje znane z repertuaru Boba Marleya, Stevie Wondera, czy zespołu Cream Erica Claptona.

Nguyen Le to jednak nie tylko muzyk nagrywający covery. To także artysta produkujący płyty z własnymi kompozycjami. Muzykę zawartą na „Songs Of Freedom” trudno zresztą nazwać coverami. Tu kompozycje źródłowe posłużyły jedynie za pretekst do stworzenia niezwykle oryginalnej muzyki. Posłużyły też niewątpliwie za swoisty lep przyciągający do sklepów fanów Led Zeppelin, Janis Joplin, czy The Beatles. W tym jednak wypadku muzyka broni się sama, jest smakowicie oryginalna i odświeżająco nowoczesna.

Część utworów na „Songs Of Freedom” poprzedzona jest krótkimi introdukcjami autorstwa lidera. Każdy z wybranych na płytę przebojów został w twórczy i zupełnie nieoczekiwany sposób przetworzony.

Album otwiera „Eleanor Rigby” zaśpiewana przez Youn Sun Nah. To arabska aranżacja i instrumentacja. „I Wish” Stevie Wondera to zmasowany atak instrumentów perkusyjnych stanowiący platformę do snujących się z początku nieco niedbale, jednak z czasem gęstniejących i zupełnie zakręconych improwizacji gitarowych.

„Black Dog” z repertuaru Led Zeppelin to miejsce, w którym Nguyen Le nie mógł sobie darować gitarowego szaleństwa. Do tego zupełnie abstrakcyjna afrykańska wokaliza Dhafera Youssefa. Choć może to jest tekst w jakimś języku, którego nie rozpoznaję…

„Pastime Paradise” to dobra choć niekoniecznie wybitna piosenka Stevie Wondera. W rękach Nguyena Le przeżyła podobną metamorfozę, jak kiedyś Bolero Maurice Ravela w rękach Stanleya Jordana. Jest tu wszystkiego po trochu. Nie ma tu jednak chaosu, to raczej wyśmienita mieszanka stylów. Taka zupełnie kosmiczna piorunująca dawka energii.

„Mercedes Benz” śpiewany a capella przez Janis Joplin zdaniem Nguyena Le najlepiej brzmi z solówką przesterowanej gitary i azjatyckim brzmieniem wibrafonu. Z pozoru bez sensu, jednak każdy kto posłucha, nieuchronnie zastanowi się, czemu nikt wcześniej na to nie wpadł. Może tak to grają w klubach Hanoi. Nie wiem, ale w Paryżu raczej niekoniecznie. Kolejny blues Janis Joplin – „Move Over” to fusion z przewagą saksofonu w stylu Boba Berga w wykonaniu Davida Binneya.

„Whole Lotta Love” śpiewa kobieta… Czy to może się udać? Głos Youn Sun Nah jest, obok gitary lidera, dominującym instrumentem. Są też tabla i przedziwnie przetworzony vocoderem egzotyczny głos Prabhu Edouarda.

„Redemption Song” Boba Marleya – pozbawione charakterystycznego rytmu reggae z jedynie poprawną partią wokalną Julii Starr wypada na tle pozostałych utworów blado, podobnie jak „Sunshine Of Your Love” nieodłącznie związane z brzmieniem gitary Erica Claptona, od którego nie udało się Nguyenowi Le uciec. Na te dwa utwory trochę zabrakło pomysłu. Partia wokalna Himiko Paganotti jest lepsza od Erica Claptona, ale to nie jest przecież szczególnie trudne…

„A Gadda da Vida” – kompozycja znana z repertuaru Iron Butterfly – nieco dziś zapomniana, jednak 1968 roku, kiedy ukazała się płyta zespołu o In-A-Gadda-Da-Vida to był wielki przebój. W wykonaniu Nguyena Le to platforma do najdłuższej gitarowej improwizacji na całej płycie. Generalnie na płycie jest zdumiewająco mało gitary. To nie popis techniki, a muzycznej kreatywności. Technika gry na gitarze jest tu tylko jednym ze środków artystycznego wyrazu.

Płytę zamyka „Come Together” Johna Lennona i Paula McCartneya zagrana po arabsku. Jestem pewien, że Johnowi na pewno by się podobało…

Czy na tej płycie jest jakiś przebój? Nie potrafię wybrać. Ta płyta w całości jest przebojem. Jest nowoczesna, nowatorska, to twórcza wizja geniusza muzycznej transformacji i wybitnego gitarzysty. Nguyen Le nie nagrywa dużo i często, ale na jego płyty warto czekać.

„Songs Of Freedom”

Nguyen Le – gitara, efekty elektroniczne
Iliya Amar – wibrafon, marimba, efekty elektroniczne
Linley Marthe – gitara basowa, śpiew
Stephane Galland – perkusja

Gościnnie:
Youn Sun Nah – śpiew
Dhafer Youssef – śpiew
David Linx – śpiew
Ousman Danedjo - śpiew
Julia Sarr – śpiew
Himiko Paganotii – śpiew
David Binney – saksofon altowy
Chris Speed – saksofon tenorowy
Prabhu Edouard – śpiew, tabla, instrumenty perkusyjne
Stephane Edouard – instrumenty perkusyjne
Karim Zad – instrumenty perkusyjne, perkusja
Guo Gan – instrument perkusyjne
Hamid El Kasri – instrumenty perkusyjne
Keyvan Chemirani – instrumenty perkusyjne

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO