Płyta tygodnia

Charles Lloyd, Maria Farantouri – „Athens Concert”

Obrazek tytułowy

Celem nagrywania większości płyt, jeśli nie wszystkich, jest dotarcie przez artystów z tym, co mają do powiedzenia do jak najszerszego grona słuchaczy. To oczywiście oznacza nie tylko sławę i chwałę, ale również sukces finansowy. Z pewnością album „Athens Concert” jest w Grecji w 2011 roku jedną z najlepiej sprzedających się płyt jazzowych. Z pewnością, gdyby powstał „Warsaw Concert” z którąś z naszych sławnych na cały świat operowych śpiewaczek, też mielibyśmy wydawniczą sensację. Z pewnością też jednak ten album ma nie tylko lokalny grecki charakter. Jeśli jednak patrzeć na zjawisko przez pryzmat globalnego rynku, to zerwanie z artystyczną konwencją stricte jazzowego grania przez Charlesa Lloyda jest proszeniem się o kłopoty ze sprzedażą płyty. Każdy bowiem produkt musi mieć swoją tzw. „kategorię”, etykietkę, która pozwala nieświadomym tego co sprzedają sprzedawcom położyć towar na określonej półce, nieświadomym tego co kupują klientom kupić coś co już lubią, albo coś podobnego. To pozwala także krytykom umieścić album w określonej kategorii i napisać recenzję używając zwrotów zapożyczonych z innych tekstów, które już napisali. Fachowcy od marketingu odpowiedzialni za wspomaganie sprzedaży też mogą wtedy wykonać znane sobie od lat procedury, które mają przekonać nas, słuchaczy do tego, że warto kupić właśnie tą plytę, a nie inną. No i jakby na złość tym wszystkim utartym procedurom pojawia się „Athens Concert”. Album łamiący wszelkie reguły gatunku, zapewne w Grecji ustawiany na półce z innymi płytami Marii Farantouri, u nas pewnie w katalogu Charlesa Lloyda. Spróbujcie jednak zapytać sprzedawcę z dużego sklepu płytowego jaka to muzyka. Ja to doświadczenie wykonałem w 3 warszawskich sklepach… Było dość zabawnie…
Dość jednak tych rynkowych dywagacji, w końcu ważna jest muzyka. A ta jest najwyższej próby, jak to ostatnimi czasy przyzwyczaił nas Charles Lloyd. Do fanów wyczekujących każdego nowego nagrania Marii Farantouri nie należę, więc być może to również kolejna wyśmienita jej płyta, ale ja tego zwyczajnie nie wiem… Do tej pory była dla mnie głosem nieodłącznie związanym z kompozycjami Mikosa Theodorakisa. Pora jednak zmienić zdanie…
Nie patrzcie na tą płytę jak na kolejny po wyśmienitej „Mirror” z 2010 roku album kwartetu Charlesa Lloyda z dodatkowym udziałem Marii Farantouri. Oczywiście zwolennicy post-bopowego grania jakim od lat raczy nas lider będą narzekali na to, że mógł powstać kolejny wyśmienity album z dobrze znanymi standardami zagranymi po raz kolejny w wyśmienity sposób. A tu czas i odrobinę muzycznej przestrzeni zajmuje nam grecka nuta… Tak potrafi bez eksperymentów od dziesięcioleci na przykład Keith Jarrett. Inni poszukują, ekspolorują nowe obszary, jeszcze dotąd nieodkryte. Inspirują się nawzajem, szukając, czasem nieco pod prąd oczekiwań słuchaczy, nowych ciekawych brzmień.
Album dokumentuje niezwykły koncert, trzeba jednak pamiętać, że współpraca obu artystów trwa już ponad 15 lat, bowiem pierwsze, nigdy niewydane w formie zapisu fonograficznego wspólne przedsięwzięcie Marii Farantouri i Charlesa Lloyda miało miejsce w 1993 roku.
Są muzycy, którzy nie poszukują, tylko doskonalą i tak już doskonałą formę. Inni szukają, co udaje się czasem wyśmienicie, kiedy indziej powstają muzyczne potworki. Są słuchacze, którzy poszukiwań nie lubią i tacy, którzy poszukują razem ze swoimi idolami. Albo tacy, którzy na etykietki nie patrzą i słuchają po prostu dobrej muzyki. To właśnie dla tych ostatnich powstał „Athens Concert”. Porzućcie stare przyzwyczajenia i naturalną tendencję do porządkowania rzeczywistości. Cieszcie się muzyką, w której niby wszystko już było, a jednak najwięksi potrafią nas ciągle zaskoczyć.
To jeden z najlepszych projektów łączących świat muzyki klasycznej i jazzu jaki znam. Częściowo dlatego, że Maria Farantouri nie jest klasyczną operową divą. Jej znakomicie brzmiący kontralt jest warsztatowo perfekcyjny, a jednocześnie pełen greckiej tradycji muzycznej, która z ariami operowymi wiele wspólnego nie ma, za to zakłada emocjonalne zaangażowanie obejmujące ekspresję nieznaną włoskim twórcom operowym. Częściowo dlatego, że Charles Lloyd jest niezwykle otwarty na nowe pomysły. Również dlatego, że grecki folklor, którego w kompozycjach powstałych specjalnie na tą płytę znajdziemy całkiem sporo, nie przysłużył się wiele rozwojowi klasycznego śpiewu operowego. W związku z tym mamy więc doskonały technicznie głos bez staroświeckiej maniery wykonawczej, znanej choćby z nagrań okołojazzowych Kathleen Battle, gdzie jazzowy kwartet sobie, a głos sobie….

RadioJAZZ.FM poleca!
Rafał Garszczyński
rafal[małpa]radiojazz.fm

CD1: 1. Kratissa Ti Zoi Mou

  1. Dream Weaver
  2. Blow Wind
  3. Requiem
  4. Greek Suite: Part I – Hymnos Stin Ayia Triada
  5. Greek Suite: Part I – Epano Sto Xero Homa
  6. Greek Suite: Part I – Messa Stous Paradissious Kipous
  7. Taxidi Sta Kythera

    CD2: 1. Prayer

  8. Greek Suite: Part II – Vlefano Mou
  9. Greek Suite: Part II – Margaritarenia
  10. Greek Suite: Part II – Thalassaki Mou
  11. Greek Suite: Part III – Epirotiko Meroboi
  12. Greek Suite: Part III – Kaegomae Kae Sigoliono
  13. Greek Suite: Part III – Mori Kontoula Lemonia
  14. Greek Suite: Part III – Alismono Kae Haeromae
  15. Greek Suite: Part III – Tou Hel’ To Kastron
  16. Yanni Mou

    Charles Lloyd, Maria Farantouri

    Athens Concert

    Format: 2CD

    Wytwórnia: ECM

    Numer: 602527678337

    Charles Lloyd – ts, fl, tarogato,

    Maria Farantouri – voc,

    Jason Moran – p,

    Reuben Rogers – b,

    Eric Harland – dr

    Socratis Sinopoulos – lyra,

    Takis Farazis – p.

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO