Płyty Recenzja

Alan Braufman – Infinite Love Infinite Tears

Obrazek tytułowy

(Valley of Search, 2024)

Na najnowszej płycie nowojorski saksofonista altowy i flecista Alan Braufman ponownie połączył siły z Jamesem Brandonem Lewisem. A zatem to już kolejne spotkanie weterana awangardy z obecnie największą bodaj gwiazdą jazzowego saksofonu tenorowego. Tym razem jednak Braufman rezygnuje ze wsparcia wieloletniego współpracownika, pianisty Cooper-Moora, na rzecz wibrafonistki Patricii Brennan. Mamy więc do czynienia ze składem przypominającym awangardowe nagrania Archiego Sheppa czy też Erica Dolphy’ego z lat 60. – dwa dęciaki i sekcja rytmiczna (w tym dodatkowe instrumenty perkusyjne Michaela Wimberly’ego) z wibrafonem. Można by zatem spodziewać się niezłego freejazzowego odlotu. Tymczasem nowy album Braufmana jest niesamowicie przystępny, a nawet chwytliwy.

Dla obeznanych z The Fire Still Burns z roku 2020 nie będzie to jednak wielka niespodzianka, pośrednio świadczyć o tym mogą również nagrania Lewisa z Red Lily Quintet. Obaj muzycy nie są jedynie improwizatorami free, ale również autorami przejawiającymi ogromny szacunek do całej tradycji amerykańskiej muzyki improwizowanej. Daleko też tej muzyce do chaosu czy bolesnej ekstazy minionej epoki, sam Braufman określa swoją twórczość jako „optymistyczny free jazz”.

Na pierwszy rzut ucha zaskakuje wręcz, jak urodziwe są kompozycje lidera, a jest ich tutaj sześć. Na nich samych, bardziej może niż na kolektywnej improwizacji, opiera się cały album. Na słuchacza czeka tu cała gama stylistyk. Mamy żałobne Liberation, orientalne Edge of Time, a także skoczne, colemanowskie Chasing a Melody. Bardzo elegancki jest motyw utworu tytułowego, za to Brooklyn może rozbujać niczym karnawałowa celebracja żywcem wyciągnięta z nagrań południowoafrykańskich spod znaku Dollara Branda. Nieco irytuje mechaniczny groove w Spirits, szczęśliwie w drugiej części chorusu uwolniony, perkusista Chad Taylor dostaje też miejsce na więcej ekspresji.

Większość tych numerów, dość nietypowo dla nurtu free, skomponowano w tonacji durowej. Triumfalne brzmienie przypomina tematy Alberta Aylera, które podsłuchiwał on u orkiestr marszowych i tradycyjnych melodii ludowych. Odradzanie się tego pozytywnego, kreatywnego „historyzmu” uważam za najciekawszy bodaj ruch w awangardowym jazzie ostatnich dekad.

Muszę przyznać, że James Brandon Lewis naprawdę zasługuje na miano jednego z topowych współczesnych improwizatorów. Jego partie w otwierającym Chasing a Melody są oczywiście inspirowane w swoich efektownych glissandach Coltrane’owskimi sheets of sound, z drugiej strony operuje on tonem raczej w stylu Aylera, pełne witalności vibrato to jeden z najbardziej freejazzowych elementów na albumie. Braufman za to jest doświadczonym muzykiem, wychowany na szkole Ornette’a Colemana gra żarliwie, rzadko jednak wychodzi poza tonalność. W Edge of Time wyraźnie daje się ponieść wschodnim wpływom kompozycji, na flecie z kolei brzmi niemal folkowo. Ostatecznie zostawia bardzo wiele miejsca sidemanom. Udane popisy dają Brennan na wibrafonie i Ken Filiano, smyczkując na kontrabasie.

Trudno by mi było sklasyfikować tę muzykę jako free jazz. Gdybym miał szukać jakiegoś odniesienia, to jest to w pewnym sensie kontynuacja post-bopu, jaki znamy ze starych dobrych płyt Andrew Hilla czy Bobby’ego Hutchersona; może jeszcze finałowy lament Liberation to mikrokosmos spiritual jazzu. Ale przecież te świetne kompozycje i chemia między Lewisem i Braufmanem pokazują, że zamiast szukać porównań lepiej oddać głos samemu liderowi i dać się porwać jego „optymistycznemu free jazzowi”. Naprawdę warto.

Piotr Zdunek

Tagi w artykule:

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO