Płyty Recenzja Top Note

Artur Dutkiewicz Trio – Comets Sing

Obrazek tytułowy

PianoArt, 2021

Komety muszą mieć w sobie coś, co szczególnie przyciąga muzyków. Ż mojej własnej kolekcji mogę przywołać na zawołanie przynajmniej kilka muzycznych nawiązań do tych ciał niebieskich. Bo i klasyk – Bill Haley & His Comets (ci od Rock Around The Clock), płyta Call the Comet Johnny’ego Marra (dla przypomnienia – gitarzysty fenomenalnego The Smiths), coś z Ace Frehley’s Comet (to z kolei projekt sławetnego Space Ace’a z zespołu Kiss), aż w końcu polskie poletko – dyskografia warszawskich Komet (uwielbiam!) i piosenki – Noc komety Budki Suflera (chyba nie trzeba przedstawiać) oraz Tramwaje jak komety trójmiejskiego zespołu eM (tu polecam zgłębienie tematu sympatykom Komet i The Smiths). Wszystko to jednak raczej rock‘n’rollowe, a nie jazzowe towarzystwo. Comets Sing Artura Dutkiewicza i jego tria to zatem pierwszy jazzowy zwrot ku kometom, z którym się stykam. Pamiętajmy jednak, że pianistę rock‘n’rollem chyba trochę łączy, bo i grał z Tadeuszem Nalepą, ale i aranżował na jazzowo Niemena i Hendrixa.

A przechodząc do meritum: Comets Sing to kontynuacja nurtu, do którego lider-pianista-globtroter zdążył przyzwyczaić słuchaczy podążających jego tropem. „Jesteśmy jak komety; zjawiamy się i znikamy, a niebo przypomina o ogromie wszechświata” – głosi uduchowione motto płyty, a muzyka na niej stanowi dobrą ilustrację tego hasła i – na dobrą sprawę – apoteozę jazzowej improwizacji. Na poziomie largo jest to z pewnością głębokie, przemyślane i dopracowane granie. Może miejscami nawet balansujące na granicy intelektualnego przegięcia... Z jednej strony błyskotliwość harmoniczna tej muzyki mi imponuje, z drugiej zaś momentami dystansuje, nie pozwala w pełni sparować towarzyszącej płycie metafory z zawartością muzyczną, co pozwoliłoby na pełniejszy odbiór albumu.

A mimo że nie jestem przesadnym entuzjastą natchnionych przekazów towarzyszących jazzowym płytom (pokroju nawiązywania do energii wszechświata czy medytacji wszelakich), to w przypadku konsekwentnego w swych natchnionych zwierzeniach Dutkiewicza chciałbym przynajmniej przymierzyć się do zrozumienia bądź odczucia, „co autor miał na myśli”. Najbardziej spełniony i zharmonizowany z ideą płyty czuję się w szlachetnym utworze tytułowym.

Na poziomie mikro ta płyta skrzy się – niczym niebo gwiaździste nad nami – detalami. Czy to na płaszczyźnie rytmicznej (Sunny Mazurka), tonalnej (Jazzualdo, Addis), brzmieniowej (basowe flażolety Michała Barańskiego w Comets Sing lub ciekawe użycie werbla przez Adama Zagórskiego w That’s How It Was) czy, nazwijmy to, kontekstowej (utwory mają niejakie związki z międzynarodowymi peregrynacjami lidera, a na tym samym jego obecnie fortepianie, na którym nagrał ten materiał – grał kiedyś sam Artur Rubinstein).

To nagromadzenie niuansów, w zestawieniu z rasowo jazzową (czy po prostu – muzyczną) elokwencją w doborze środków wyrazu i przyjętym konceptem (czy ktoś przywiązuje do tego wagę, czy nie), sprawia, że najnowsza płyta Artura Dutkiewicza jest wypowiedzią ambitną, formalnie skrupulatną, energetyczną, intrygującą – po prostu wnoszącą „coś więcej” do polskiego jazzowego wszechświata (by pozostać wiernym odniesieniom stelarnym).

I tak jak w Nocy Komety Budki Suflera (coverze utworu zespołu Eloy) był „saksofon, który pod czaszką gra”, tak na płycie Comets Sing komety „śpiewają” perliście, forte i piano. Co ciekawe, tekst Nocy Komety też napisał Dutkiewicz… ale Marek. Zbieg okoliczności? Jakieś kosmiczne przeznaczenie? A może po prostu komety są cool. Za sprawą tria Artura Dutkiewicza od teraz mają swe godne miejsce również w jazzowym uniwersum. Wojciech Sobczak-Wojeński

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO