Płyty Recenzja Top Note

Błoto – Erozje

Obrazek tytułowy

Błoto – Erozje

Astigmatic Records, 2020

Błoto to projekt czwórki muzyków grupy EABS: Marka Pędziwiatra, Pawła Stachowiaka, Marcina Raka i Olafa Węgra. Nie jest żadną tajemnicą, że lubię EABS – nie tylko ze względu na jakość wydawanych albumów, ale również regularne podkreślanie przywiązania do ukochanej przeze mnie kultury hip-hopu. Podoba mi się, że jako gwiazdy jazzu (a teraz już chyba polskiej muzyki w ogóle), muzycy odważnie, bez absolutnie żadnych kompleksów opowiadają o zaletach muzyki hip-hopowej w środowisku nadal często do tego gatunku nastawionym sceptycznie. Błoto ma zatem u mnie niewielki handicap już na wejściu. Historia o okolicznościach powstania grupy oraz nagraniach w studiu Grzegorza Skawińskiego z Kombii była wałkowana w mediach dziesiątki razy, więc odpuśćmy ją sobie i przejdźmy do muzyki.

Wiele albumów z kręgu jazzu i fusion niesie ze sobą sielankę i dziewicze krajobrazy. Błoto to według mnie mocna kategoria urban. Muzyka najlepiej odczuwalna między blokami, kamienicami i wewnątrz podwórek. Erozje brzmią ponuro, groźnie, nocnie i miejsko. Nie jest to jednak „ponurość” melancholijna, bo jednocześnie muzyka niesie ze sobą sporo energii i agresji. Wielką pracę wykonuje sekcja rytmiczna – album wspaniale prze do przodu, a na mocnych fundamentach rozkwitają kolejne kompozycje. W wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej menedżer grupy – Sebastian Jóźwiak mówił, że przekazem albumu Erozje ma być „rozkład planety, za który odpowiedzialni są ludzie, i manifest sprzeciwu wobec tego stanu rzeczy”. No cóż – chyba jestem za mało wykwalifikowany, żeby zaglądać w muzykę aż tak głęboko, ale może faktycznie ta trwoga i ponurość ma symbolizować moralny upadek ludzkości i walkę o regenerację naturalnego stanu Ziemi? Nie wiem. Dla mnie to jest po prostu fantastyczne miejskie brzmienie z wyraźnym ukłonem w stronę hip-hopu.

Zresztą w wywiadach lider zespołu Marek Pędziwiatr informuje, że przez uważne słuchanie hip-hopu poznał wszystkie gatunki muzyczne i kiedy cokolwiek tworzy, zawsze patrzy na to przez pryzmat hip-hopu. Album Erozje, być może jak żaden wcześniejszy projekt EABS, wyciąga tę inspirację na pierwszy plan. Fakt – na Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda) było rapowanie, więc wprost rzucono nam tym nawiązaniem w twarz. Tym niemniej, jeśli wsłuchamy się w muzykę i zanurzymy w niej, to wywoływane emocje i feeling znacznej części Erozji w większym stopniu przywołują słuchanie nowojorskich hip-hopowych produkcji z lat dziewięćdziesiątych.

Weźmy takie Czarne Ziemie. Utwór spokojnie mógłby się znaleźć na starym albumie członka D.I.T.C. lub Boot Camp Clik i wręcz chce się posłuchać, jak taki na przykład Big L grozi pod tę muzykę, że wkrótce zjednoczy całą rodzinę jego wroga, ubraną na czarno (Może jakiś DJ-ski mash-up? Ktoś? Coś?). Glina, choć nadal trzyma się surowego, ulicznego klimatu, przynosi skojarzenia bliżej hip-hopu abstrakcyjnego – mnie od samego początku przychodzi do głowy Cannibal Ox. Album zwalnia i daje odetchnąć na sam koniec utworem Gleby brunatne, zamykając się przyjemną klamrą. Tego typu asocjacje to, rzecz jasna, kwestia indywidualna. Wydaje mi się jednocześnie, że przede wszystkim większość słuchaczy połączy uznanie dla tego zestawu kompozycji, bo mamy do czynienia ze świetną muzyką.

Autor: Adam Tkaczyk

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO