Płyty Recenzja

Gordon Grdina

Obrazek tytułowy

Rysunek - Ś.p. Elizabeth Fischer

Interesująco i z rozmachem

Gordon Grdina to niezwykle płodny kanadyjski artysta, realizujący się w awangardowym jazzie, tradycyjnej muzyce arabskiej, współczesnej improwizacji, jazz-punku, a nawet indie rocku. Gra na gitarze oraz oudzie (tradycyjnym arabsko-perskim instrumencie strunowym), jest kompozytorem i aranżerem. Ma na swoim koncie Juno Award, nagrodę będącą kanadyjskim odpowiednikiem Grammy, którą otrzymał w 2019 roku. Oprócz nagrywania płyt własnych wielokrotnie pojawiał się jako gość na wydawnictwach innych improwizatorów. Może poszczycić się mnóstwem autorskich projektów, takich jak Nomad Trio, działający pod jego nazwiskiem kwartet i septet, Haram, The Marrow, Peregrine Falls, Grdina/Helias/Shipp i Grdina/Houle/Loewen. Większe omówienie kilku wcześniejszych albumów artysty, opublikowane w JazzPRESSie dwa lata temu (nr 5/2020), znów wymaga zatem obszernej kontynuacji.

Gordon Grdina – Oddly Enough: The Music of Tim Berne

Gordon_Grdina_Oddly_Enough_.jpg

AttaBoyGirl Records, 2022

Rok wydawniczo zaczął się dla Kanadyjczyka 18 lutego dwoma płytami, które mógł pokazać światu za pośrednictwem swojej wytwórni AttaBoyGirl Records, którą założył w październiku 2021 roku wraz ze swoją partnerką, fotografką Genevieve Monro odpowiadającą w niej za aspekty wizualne. Pierwszym z krążków jest Oddly Enough z muzyką skomponowaną przez saksofonistę Tima Berne’a, zaaranżowaną i zagraną przez Grdinę na gitarze elektrycznej, gitarze klasycznej, gitarze akustycznej, Midi guitar, oudzie oraz dobro.
Znany z takich przedsięwzięć jak Bloodcount, Big Satan, Science Friction, Snakeoil czy Broken Shadows wspomniany już Berne w trakcie pandemii postanowił wysłać Grdinie utwory, które powstały z myślą właśnie o gitarze. Grdina nagrał fragment, przesłał go Berne’owi i tak właśnie zawiązała się współpraca, która zaowocowała omawianym albumem. Gitarzyście przygotowanie materiału zajęło ponad rok. W tym czasie skonstruował też specjalnie na potrzeby tego projektu gitarę Midi. Główny bohater o niniejszym dziele mówił jako o utworach będących dużym wyzwaniem, jednocześnie pięknych i pasujących do tego, co eksplorował w swoich własnych kompozycjach na dwóch wcześniejszych albumach solowych.
Wszystko rozgrywa się w spektrum gitar i umiłowanych przez Grdinę arabsko-perskich instrumentów strunowych. Jednak nie wszystko tu brzmi tak, jak tego byśmy od gitar oczekiwali. Szczególnie dzięki obecności instrumentu, który nasz bohater skonstruował. Już pierwszy i jednocześnie tytułowy utwór mocno pobrzmiewa elektroniką. Należący do nieco śmielszych w kwestii dynamiki Oddly Enough zawiera generowane przez Grdinę brzmienia rodem z automatów perkusyjnych czy samplerów, a nawet elektronicznych klawiszy. Jednak te rozwiązania nie są eksplorowane radykalnie, wzbogacają swoją obecnością i tak już dużą liczbą ścieżek. Między tymi wariacjami pobrzmiewają bowiem gitary akustyczne o bardziej klasycznym brzmieniu. Tak też dzieje się w I Don’t Use Hair Products, utworze spokojniejszym i opartym właśnie na klasycznym brzmieniu gitar, bez obecności opisanych wariacji. W komponowaniu go wsparł Berne’a Bill Frisell.
Zupełnie akustyczna jest też Trauma One. Z początku leniwy utwór, w którym szybko pojawia się zaciągający delikatnie oud. Rozwój kompozycji nasuwa skojarzenia idące w kierunku instrumentalnej modlitwy. I myślę, że efekt ten nie zostałby osiągnięty, gdyby nie zamiłowanie Grdiny do wpływów arabskich. Jest to doskonały przykład tego, jak dobór instrumentarium wpływa na ostateczny odbiór. Podobnie w Enord Krad, moim zdaniem utworze najpiękniejszym na płycie. Elementów arabskich jest z początku jeszcze więcej, jednak podbite są tu kołyszącymi się delikatnie tłami, zbudowanymi na sennych, jakby wielorybich efektach. Bliżej połowy utworu coraz śmielej pojawiają się efekty noise’owe, aż w końcu dochodzi do serii chropowatych szarpnięć, które wyłaniają się z płynącej powoli gitarowej kołysanki.
Jest to według mnie płyta eksperymentalna, trochę na próbę. Dużo tu ciekawych wątków, przede wszystkim mam na myśli zrealizowane naprawdę ze smakiem i z wyczuciem elementy elektroniczne. Za sprawą tego, że jest ich w skali albumu raczej mniej niż więcej, materiał stwarza wrażenie trochę niejednorodnego. Jednocześnie na pewno słychać, że Grdina miał do czynienia z rzeczami skomplikowanymi, lecz wyzwaniu postawionemu przez Berne’a podołał.

Gordon Grdina’s Haram – Night's Quietest Hour

Haram.jpg

AttaBoyGirl Records, 2022

Jednocześnie z muzyką Tima Berne’a ukazała się druga płyta Haramu, czyli dziesięcioosobowego kolektywu, który Grdina założył z powodu wspomnianego już zamiłowania do muzyki arabskiej. Istotą twórczości grupy jest mieszanie tych bliskowschodnich inspiracji z poprzedniego stulecia z nowoczesnym jazzem. Dzieje się to także na poziomie czysto technicznym, ponieważ między saksofonem, klarnetem czy trąbką brzmią oud, darbuka i riq. Poprzedni album Haramu Her Eyes Illuminate ukazał się dziesięć lat temu i porwał krytyków rozmachem wizji oraz wirtuozerią wykonania. Na drugiej, niniejszej, płycie pojawia się wyjątkowy gość – gitarzysta Marc Ribot – znany z własnych przedsięwzięć, takich jak Ceramic Dog, Spiritual Unity, Los Cubanos Postizos i Rootless Cosmopolitans, czy ze współpracy z Tomem Waitsem, Elvisem Costello, Robertem Plantem i Johnem Zornem. Ribot okazjonalnie dołączył do składu podczas koncertów w Vancouver na początku 2020 roku. Sam Grdina mówi o nim, że wniósł nieco punkowej estetyki do całego projektu. Warto tu zaznaczyć, że Haram na Night’s Quietest Hour wykonuje dwa utwory tradycyjne, a za pozostałe trzy utwory odpowiadają arabscy kompozytorzy: Kevser Hanim, Salah Ben Al Badiya i Ahmad Al Jaberi.
Czułem dużą satysfakcję już od pierwszych kilkudziesięciu sekund otwierającego płytę utworu Longa Nahawand. Od razu słychać, że ma się do czynienia z dobrze naoliwioną machiną, która doskonale wie, w jakim kierunku idzie. Mnogość muzyków jest słyszalna od razu i zupełnie nie przytłacza. Kompozycja idzie tu do przodu niczym karawana po pustyni. W połowie odzywa się cudowna sekcja dęta, jak pojedyncze nawoływania, na które muzycy zaczynają odpowiadać sobie nawzajem, tworząc w konsekwencji piękny instrumentalny dialog. Przyłączają się pokręcone skrzypce, jakby ożywczy wiatr. Karawana przyspiesza i gitara Ribota staje się bardziej słyszalna. Na początku błąka się, improwizując między pozostałymi dźwiękami, a później przyłącza się do całościowego pędu, jednak zachowując pewien rodzaj osobności. Utwór kończy się zaś zamaszystym cięciem. Dziesięć minut mija naprawdę szybko, ponieważ kompozycja pomimo tylu instrumentów niesie się naprawdę lekko. Wspomniana przeze mnie karawana nie brzmi na zmęczoną upałem, lecz pełną arabskiego żywiołu.
W Sala Min Shaaraha A-Thahab (Gold Streamed Down From Her Hair) mamy męski wokal Emada Armousha, który śpiewa w języku arabskim, a także stosuje charakterystyczne dla tej muzycznej kultury zaśpiewy; pojawiają się też w rozmarzonym i romantycznym Lamma Bada Yatathanna (When She Begins to Sway) oraz Hawj Erreeh (Violent Wind). Wszystko prowadzi przez osiem minut bardzo wyrazisty, stąpający twardo rytm. Wplatają się w niego raz bujające, a raz energetyczne i przyspieszone solówki Ribota. Towarzyszą im absolutnie dzikie, uwodzicielskie skrzypce, które są chyba najjaśniejszym obok wokalu elementem tego utworu. Bardzo piękne rozwiązanie.
Dulab Bayati to oudowy popis Grdiny. Jego fantastyczna solówka zdobi też sam środek Hawj Erreeh. Dodatkowo dużą wartością jest to, że nie dominuje on tym instrumentem całej płyty. Śmiem twierdzić, że większość muzyków dostaje tu swój szczególny moment. Słychać jedynie, że dla zaproszonego do projektu gitarzysty jest specjalne miejsce, jednak nadal nie jest to kwestia dominacji. W Dulab Bayati tworzy ze skrzypcami nawiedzone tła, do których przyłączają się pod koniec dosłownie na chwilę dęciaki. Po gwałtownym przyspieszeniu – stopniowe zwalnianie i epicki finał.
Jestem pod wrażeniem tego, jak w każdej kompozycji zawartej na płycie muzycy Haramu potrafią znaleźć miejsce na bardzo wysmakowane i klimatyczne improwizacje. Chociaż zdarza się, że niektóre momenty brzmią trochę stereotypowo w kontekście muzyki arabskiej, nie stanowi to rysy na odbiorze całości. Uważam, że twórcza idea Haramu jest odważna i sama z siebie podnosi poprzeczkę muzykom bardzo wysoko. Na szczęście kreatywność kolektywu broni obranego przezeń patentu.
Drobna uwaga – trudno mi się zgodzić ze stwierdzeniem o punkowej estetyce, jaką wniósł na płytę Ribot. Rozwiązań punkowych tu nie uświadczymy, znajdziemy jedynie jeden krótki moment utworu Dulab Bayati, w którym gitarzysta puszcza oko do tych bardziej nowave’owych rejonów, które w stylistyce (post)punkowej można by zmieścić.

Gordon Grdina’s Nomad Trio – Boiling Point

Boiling_Point_.jpg

Astral Spirits Records, 2022

17 czerwca ukazały się dwie kolejne tegoroczne płyty Grdiny. Zacznijmy od drugiego albumu w dorobku Nomad Trio, które w 2020 roku debiutowało mocno freejazzowym krążkiem Nomad. Sam zespół złożony jest – oprócz naszego głównego bohatera – z pianisty Matta Mitchella oraz perkusisty Jima Blacka. Obaj są znanymi postaciami na nowojorskiej scenie improwizowanej. Co zaprezentowali na Boiling Point? Jeszcze mocniejsze wpływy free.
Na ten materiał składa się sześć kompozycji, za które w całości odpowiada Grdina. W materiałach prasowych można znaleźć wypowiedź lidera na temat klimatu pracy z Mitchellem i Blackiem: „Mogę napisać wszystko dla tego zespołu. To bardzo skomplikowana muzyka, rytmicznie, harmonicznie, melodycznie (…). Ci goście naprawdę potrafią zrobić wszystko”. I w zasadzie nie jest to dalekie od prawdy.
Dzikość poprzedniej płyty została rozwinięta tutaj na poziomie wirtuozerskiego kunsztu, który ani trochę nie wydaje się wysilony czy wymuszony. Zdarza się, że klawisze Mitchella brzmią bardzo dostojnie, wręcz monumentalnie na tych najniższych dźwiękach, jak choćby w dziesięciominutowym Shibuya. Ponadto dostajemy na Boiling Point prawie trzynastominutowy Cali-lacs, będący jedyną na płycie kompozycją, w której Grdina gra na oudzie. To bardzo emocjonalny fragment, oparty na narastaniu rozedrganych, momentami niemal pojedynczych dźwięków oudu. Powoli dochodzą do niego delikatne klawisze, niekiedy ledwo słyszalne. Są dwa momenty, około drugiej i ósmej minuty, kiedy po chwili nieobecności perkusja bardzo pewnym dźwiękiem wchodzi ponownie i zaczyna spinać oraz prowadzić cały utwór dalej. Perkusja Blacka brzmi tutaj sypko, piaszczyście, jak gdyby dźwięki kruszyły się muzykowi pod pałeczkami. Coś niesamowitego. Druga część Cali-lacs jest już przepełniona dzikością znaną z poprzedniej płyty tria. Oud w rękach Grdiny maluje scenę rodem z pustynnego pościgu. Przyspieszające galopady całej trójki coraz mocniej zarysowują dramatyzm kompozycji, która… kończy się niespodziewanie.
Dziki i wirtuozerski jest także zamykający materiał All Caps. Zaczyna się niemal tanecznym rytmem perkusji i matematycznym wręcz motywem klawiszy. Motyw ów trwa, a perkusja rozmywa się trochę skupiona na szybkich pasażach wygrywanych na bębnach basowych, które nie opuszczają nas przez cały utwór. Gitara Grdiny wydaje się być jakby z boku tego wszystkiego, wykonując rwane i rozbiegane solówki. Momentami można nawet posądzić gitarzystę o subtelne inspiracje noisem. Szczególnie w finale All Caps, kiedy to lekko przesterowany, pędzący riff zbiega się z brzmiącymi jak alarm dzwonkami i doprowadza do szybko urwanej erupcji.
Stawiam Boiling Point wyżej od debiutu tria. Wszystko, co działo się na Nomad, tutaj zostało pogłębione i rozwinięte. Jest to dla mnie, jak wskazuje tytuł, pewien punkt, w którym rozgrzewająca się kreatywność muzyków dotarła do momentu wrzenia. Niesamowita płyta, gorąca od pomysłów i wirtuozerii, od której opada szczęka; ponadto opatrzona przepiękną okładką.

Gordon Grdina, Mark Helias, Matthew Shipp – Pathways

PATHWAYS.jpeg

AttaBoyGirl Records, 2022

W tym samym czasie, kiedy Astral Spirits Records wydało Boling Point, wspomniane już AttaBoyGirl Records wypuściło na światło dzienne Pathways. Tę płytę gitarzysta nagrał z basistą Markiem Heliasem i pianistą Matthew Shippem. Trio ma już na koncie jeden album, mianowicie Skin And Bones z 2019 roku, wydany przez polską wytwórnię Not Two Records. Niniejsze wydawnictwo różni się jednak strukturalnie od pierwszego. Poprzednia płyta eksplorowała formy przede wszystkim przekraczające dziesięć minut trwania, z dwoma jedynie wyjątkami. Z kolei tutaj dostaliśmy dziewięć kompozycji, które nie przekraczają ani razu dziesięciu minut. Jest ich dziewięć, a całą istotą wydawnictwa, jak mówi sam Grdina, jest niemożność odróżnienia od siebie instrumentów na nim zawartych.
I rzeczywiście – już w drugim utworze na płycie – czyli Deep Dive – zaczynamy się trochę gubić. Szczególnie w jego pierwszej, chaotycznej połowie, w której trudno jakkolwiek skupić się na jednym z trzech instrumentów. Słyszymy bardziej całość, intensywną instrumentalną szarpaninę zlaną w jedną całość. Dopiero później pojawiają się momenty, w których drogi instrumentów rozlewają się w różne kierunki, by powrócić do siebie raz jeszcze i dojść do końcówki. Wówczas ma się wrażenie, że dźwięki jakby odbijają się od siebie. Świetnie zbudowany utwór.
Podobnie sprawy mają się w następującym po Deep Dive utworze tytułowym Pathways. W pierwszej połowie, pośród monumentalnie grzmiących klawiszy Shippa, bas Heliasa brzmi jak perkusja, na której gra się miotełką. Taki zabieg usłyszymy również w melancholijnym Palimpsest. W drugiej połowie wszystko wycisza się, zwalnia… i dostajemy kolejny dźwięk trudny do zidentyfikowania. Słychać bowiem coś na kształt subtelnych dmuchnięć w bliżej niezidentyfikowany instrument dęty. Najbliżej temu do saksofonu, jednak gdy zaczynałem dosłuchiwać się wyraźnej obecności gitary, basu i perkusji, stwierdziłem, że te quasi-dmuchnięcia to najprawdopodobniej sprawka Grdiny. Posłuchajcie sami – gitara znika, a nagle pojawia się… saksofon? Na sam koniec kolejna niewiadoma – pojedyncze dźwięki gitary i basu znów trudno od siebie rozróżnić.
Dalej – Trimeter. Zaczyna się basem odgrywającym perkusyjną solówkę według wyżej opisanego patentu. Jest agresywnie, Shipp żongluje dźwiękami klawiszy, a Grdina ze swoją gitarą robi za bas. Gdy sytuacja trochę się uspokaja, gitara zaczyna delikatnie płynąć, przestając odgrywać rolę basu. Kanadyjczyk śmielej korzysta z efektów – najpierw jest to gładki pogłos, a później bardzo lekki, bzyczący przester. Zmienia się dynamika, zmieniają się tempa, cały czas jest jednak rozmach.
W ten sposób o płycie Pathways można pisać do samego końca, opisując utwór po utworze. To materiał niezwykle angażujący poprzez niejednoznaczne brzmienie instrumentów. Słucha się tego inaczej, ta płyta bardziej wchłania i prowokuje do uważnego podążania za partiami gitary, basu i klawiszy. Odróżnianie ich od siebie jest nierzadko trudne, czasami brzmią one jak instrumentarium, którego na płycie nie ma. Na przykład w chaotycznym Flutter pojawia się w tle intrygujące szorowanie, przechodzące kolejno w kląskanie, szczypanie i piłowanie. I nie wiem, naprawdę nie wiem, kto ani co za te dźwięki odpowiada. Nie zawsze jednak ten patent występuje. Trzyminutowy Amalgam chociażby jest raczej pozbawiony tej eksperymentalnej myśli. To snujący się spokojnie, nieśmiało czasem przyspieszający utwór, w którym ma się wrażenie nieobecności gitary. O ile to znowu nie jest jakaś niespodzianka i dźwięki wydobywane przez Grdinę schowały się pod nieznaną nam postacią.
Mnogość eksplorowanych przez Kanadyjczyka obszarów jest godna podziwu. Szczególnie że czegokolwiek się tknie, to mu wychodzi. Zawsze jest interesująco i z rozmachem. Człowiek ten potrafi grać czasem poniżej swoich możliwości warsztatowych, porzucając radykalną wirtuozerię. Według mnie świadczy to o jego klasie i wielkości. Wie, że w różnych projektach, które podejmuje, liczą się różne aspekty i płaszczyzny. Wypuszczając w tym roku aż cztery tak różnorodne płyty, udowadnia, że jest artystą niezwykle ważnym i liczącym się w globalnej scenie współczesnej improwizacji.

Mateusz Sroczyński

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO