Płyty Recenzja

Hexabit – Unrulers

Obrazek tytułowy

(Stina Hellberg Agback, 2022)

Choć rok 2023 zaczyna już owocować nowymi ciekawymi albumami, ja w ramach prywatnych remanentów i odrabiania zaległości sięgam wciąż na półkę z napisem „2022”, by nie przegapić rzeczy, które warte są uwagi. Do takich należy album Unrulers, który ukazał się w październiku 2022 roku i jest debiutem szwedzkiego sekstetu Hexabit. Muzycy tworzący ten skład pochodzą ze środowiska jazzowo-awangardowego Uppsali i są doświadczonymi instrumentalistami, więc słowo „debiut” należy opatrzyć komentarzem „w tym składzie i pod tą nazwą”.

Kiedy przeczytałem w materiałach wydawcy, że Hexabit to „double trio”, moje skojarzenia były jednoznaczne – „double trio” kojarzy mi się ze składem King Crimson z połowy lat 90. ubiegłego wieku. Dwie perkusje, dwa instrumenty basowe, dwie gitary – zagęszczone partie wszystkich instrumentów, wirtuozerska gra muzyków. Jednak w przypadku sekstetu z Uppsali chodzi o inny koncept – tym razem muzycy grający na co dzień w innych zespołach, tworzący inne składy, postanowili połączyć siły i stworzyć wspólny projekt muzyczny, który – według ich deklaracji – daje się zdekomponować na dwa niezależne tria.

Skład instrumentalny Hexabit może wydawać się co najmniej oryginalny, nazwanie go egzotycznym również nie będzie przesadą. Dwie perkusje to podstawa tego podwójnego tria (Karl Jansson i Daniel Olsson), a poza tym skład tworzą bas (Tove Brandt), saksofon (Örjan Hultèn) oraz instrumenty, które decydują o wspomnianym oryginalnym brzmieniu –gitara hawajska (Simon Svärd) i harfa (Stina Hellberg Agback).

Podczas słuchania kolejnych nagrań z albumu i wsłuchiwania się w inklinacje poszczególnych muzykówpomyślałem, żezdekomponowane tria mogłyby grać zupełnie odmienną muzykę, bowiem Hexabit na Unrulers przedstawia bogate spektrum różnych stylistyk – od nagrań bliskich avant-jazzowi przez wyciszone i spokojne nagrania mainstreamowego jazzu do utworów zabarwionych stylistyką alt-country. Radość wspólnego grania góruje tutaj nad jednorodnością materiału, ale za to w każdym kolejnym utworze pojawia się element zaskoczenia. Ten suspens w rodzaju „tego jeszcze nie grali!” jest elementem angażującym słuchacza, a panowie grają naprawdę ciekawie.

I tak podczas gdy pierwszy utwór Troy rozwija się zwolna i rytmicznie, bazując na interakcjach wszystkich instrumentów,tworząc melodyjny temat, a potem przechodząc do szalonej freejazzowej improwizacji, to już w kolejnym odnajdujemy zupełną zmianę stylu i nastroju. Time Is Up zaczyna się melodyjnym tematem, błogim brzmieniem harfy, dźwiękami slide gitary hawajskiej. Motoryczna gra sekcji rytmicznej napędza ten utwór, Örjan Hultèn popisuje się świetnym saksofonowym solem, jednak ozdobą utworu jest solo sidle gitarzysty Simona Svärda, które łącznie z transowym rytmem decyduje ocharakterzecałości tego utworu, który – bez dwóch zdań – brzmi jak alt-country. Co ciekawe, zarówno Troy jak, i Time Is Up to utwory harfistki Stiny Hellberg Agback z albumu jej tria SHA3K (recenzja – JazzPRESS nr 1/2021). Warto posłuchać obydwu wersji i porównać, jak różne są to wykonania. Potwierdza to tezę, że spotkanie w sześcioosobowym gronie zadecydowałow sposób fundamentalny o podejściu muzyków do materiału i wykreowało nową jakość.

Mock Duck to utwór gitarzysty Svärda i on też jest tu głównym aktorem, choć perkusiści jako mistrzowie drugiego planu wykonują bardzo dużo dyskretnej pracy. Tym razem mamy do czynienia z klimatami „ramblerowymi” – chyba nie tylko fani Billa Frisella będą wiedzieli, co mam na myśli. Moon Trip z kolei zaskakuje we wstępie monkowskim frazowaniem, po czym rozwija się w ciekawą improwizację free całego zespołu. Utwór kończą perliste pasaże harfy. I tak już do końca albumu – Hexabit nie pozwala nam się nudzić, bowiem każdy utwór przynosi jakąś zmianę w stosunku do poprzedniego. Z wolna snujący się Martin jest oddechem od wcześniejszych szaleństw, natłoku rytmu i rywalizujących instrumentów. Jednak i w tej jazzowej balladzie możemy doszukać się np. pięknie improwizującego Tove Brandta na kontrabasie. A kto posłucha uważniej, znajdzie więcej niuansów.

Album kończy Lokomotiv – ten najdłuższy, bo prawie dziesięciominutowy utwór dobrze pokazuje swobodę, z jaką muzycy poruszają się wśród różnych wątków muzycznych pojawiających się na albumie. Znajdziemy tu ponownie motorycznie grającą sekcję, elementy fusion, harfę nadającą muzyce Hexabit nietypowe brzmienie, wpływy alt-country i mainstreamowy jazz. Do tego muzycy swobodnie przechodzą między solową a wspólną improwizacją, budując napięcie utworu. Ten utwór toprawdziwa lokomotywa ciągnąca wagoniki z pomysłami, stylistykami i improwizacjami.I taki w zasadzie jest cały album Unrulers – ciekawa synteza różnych pomysłów muzycznych zagrana z dużą swobodą przezświetnie zgranych muzyków. Gra Hexabit często rozwija się od form bardzo przystępnych w kierunku nieskrępowanej improwizacji, jest to więc propozycja dla słuchaczy, którzy są otwarci na taki stylistyczny kalejdoskop. W parę minut od americany do free jazzu to wręcz stylistyczny szpagat.

Marzyła mi się kulinarna metafora w podsumowaniu recenzji; pierwsze, co przyszło mi na myśl, to „muzyka pięciu smaków”, ale region świata się nie zgadzał. Szwedzi (bo zespół z Uppsali) jedzą naprawdę okropnie – przede wszystkim pulpety i kiszonego śledzia – niby kontrastowo, ale taka metafora nie brzmi zachęcająco. Tak więc zrezygnuję z kulinarnych odniesień i pozostanę przy muzyce: zaproponuję odsłuch Unrulers.

Grzegorz Pawlak

Tagi w artykule:

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO