Płyty Recenzja

Horntet – Horntet

Obrazek tytułowy

(For Tune, 2023)

Nie chcesz nikogo widzieć, z nikim rozmawiać, myśleć, wychodzić gdziekolwiek – z kimkolwiek. Po co właściwie, kiedy wszystko co dobre i właściwie wyartykułowane jestpod ręką i na rozciągnięcie spiralnego kabla słuchawek? Z tych wszystkich płyt, które wpadły mi ostatnio w ręce, które zajęły głowę i przeszyły serce, ta jedna zrobiła w nich dziurę wielkości tira. Rzuciła urok życia w offie, na dłuższą metę niebezpieczny. Bo uzależnia – wnosząc do życia specyficzny rodzaj fantazji i spokoju, sprawiający, że przestaje się chcieć do kogokolwiek ust otwierać. Bartłomiej Leśniak (fortepian), Robert Wypasek (saksofon tenorowy i sopranowy), Szymon Ziółkowski (saksofon altowy i sopranowy), Mikołaj Sikora (kontrabas) i Piotr Przewoźniak (perkusja) – zapamiętajcie te nazwiska. Zapamiętajcie tę nazwę. Horntet to nieobliczalność. To permanentny akt tworzenia i przemiany.

Nie powiem, próba sensownego zrecenzowania wszystkich numerów zawartych na płycie, jakiegokolwiek otarcia się o sens i znaczenia, była kusząca – zważywszy na stylistyczną różnorodność i eklektyczny charakter każdej z kompozycji. Ale po wsłuchaniu się w debiutancki materiał absolwentów akademii muzycznych w Krakowie i Katowicach stwierdziłem, żew zasadzie nie ma takiej potrzeby. Horntet to team, fantastyczna muzyczna drużyna pierścienia.

Całościowo dostajemy cztery autorskie numery Leśniaka, po jednym Ziółkowskiego i Przewoźniaka oraz standard Pannonica Theloniousa Monka. Jest bojowo (Przewoźnik), jest lirycznie (Ace of Bass), jest luzacko (Falling Up), refleksyjnie (Przebudzenie) i podniośle (Autopilot). I co najistotniejsze – jest w tym pewien rodzaj konceptualnej przewrotności. Kiedy żartują, zwykle są przy tym śmiertelnie poważni. Z kolei kiedy podchodzą do tematu na serio, robi się zgrywnie i z humorem. Instrumenty są wysmakowane, w klamrze, a proporcje improwizacji i jazzowych nastrojów odpowiednio wyważone.

Materiał zawarty na tym albumie jest prosty i nieprosty zarazem; podany bez przesadnego kombinowania, ale słychać, że chłopaki sroce spod ogona nie wypadli i w stosunkowo krótkim czasie wyrobili swój własny rozpoznawalny styl. Ich płytę należy traktować jako podsumowanie dotychczasowej czteroletniej działalności, więc można było się spodziewać, że będzie wszystkiego dużo i możliwie różnorodnie. I w tym konkretnym przypadku tak rzeczywiście się dzieje, ale w żadnym razie to nie zarzut. Pomimo siedmiu kompozycji, trwających w sumie 73 minuty, lepsze nie jest tu wrogiem dobrego, a więcej znaczy dokładnie tyle, ile znaczy. A znaczy dobrą płytę, nieszablonowe pomysły i jak najlepszą ścieżkę, którą obrali, i której – mam szczerą nadzieję – będą się trzymać.

Bartosz Szarek

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO