Płyty Recenzja

Immanuel Wilkins – Blues Blood

Obrazek tytułowy

(Blue Note Records, 2024)

Mający wcześniej w dorobku już dwa albumy dla Blue Note Immanuel Wilkins trzecim wypływa na głęboką wodę. Jest to nie tyle stylistyczny krok naprzód, co raczej– wybaczcie oksymoron – futurystyczny powrót do przeszłości. Saksofonista sięga bowiem do afroamerykańskiej tradycji, a jego celem jest zaprezentowanie słuchaczom syntezy własnych inspiracji kulturowych. Oddaje przy tym głos historii dosłownie, bo szepty, krzyki i wokalizy zaproszonych śpiewaków jak dobre duchy nawiedzają całe nagranie.

Przesłanie albumu oparte jest na historii Daniela Hamma, jednego z dzieciaków z tzw. Harlem Six,w latach 60. fałszywie oskarżonych o morderstwo sklepikarki i brutalnie pobitych przez policję, nazwanych przez prasę Blood Brothers. Tytułowe połączenie bluesa z krwią, rozumianą tutaj także jako dziedzictwo krwi, to próba okiełznania trudnej przeszłości rasistowskiej Ameryki dwudziestego wieku oraz celebracja kultury wyrosłej na kanwie traumatycznej historii czarnoskórych. Materiał początkowo,już trzy lata temu, zaprezentowany został w formie koncertowej,w podobnym składzie jak na nagraniu,i miał charakter audiowizualny– towarzyszył mu performance… kucharski Sekai Abeni. Bo kultura oralna, która jak mawia Wilkins, stanowi rdzeń afroamerykańskiej tożsamości,zawiera się m.in. w przepisach kulinarnych przekazywanych z pokolenia na pokolenie.

Po wydaniu poprzedniego albumu The 7th Hand Wilkins nieustannie koncertował, odwiedzając również Polskę. Miał wówczas okazję ograć część nowego materiału z zespołem, aż nadszedł czas, by wejść do studia. Jego stały kwartet, z Micahem Thomasem na fortepianie, Rickiem Rosato na basie i Kweku Sumbrym na perkusji, uzupełniony został na płyciegrą gitarzysty Marvina Sewella,perkusisty Chrisa Dave’ai, przede wszystkim, wokalistów. Na płycie śpiewają: Ganavya, Yaw Agyeman, June McDoom oraz mega gwiazda współczesnego jazzowego śpiewu– Cécile McLorin Salvant.

Mimo narracyjnego charakteru albumu piosenkę mamy tutaj,na dobrą sprawę, tylko jedną ¬– jest to przejmująca ballada Dark Eyes Smile zinterpretowana przez Salvant tak, jak dekady temu mogłaby to zrobić Lady Day – magnetyzująca Cécile czyni ten utwór swoim własnym. Jest to pieśń o wszystkich mentorach Wilkinsa, którzy z pokolenia na pokolenie żyli i trwać będą w nim i jego bliskich. Jak głosi refren: „In my best and worst times, my reflection will resemble you”.

W pozostałych utworach wokale odgrywają rolę zbliżoną raczej do instrumentóww onirycznej ilustracji dźwiękowej, jak wewspółczesnej muzyce klasycznej, i może przede wszystkimelektronice. Tak, jak robił to np. Burial, stawiając raczej na barwę i atmosferę sampli wokalnych, gdzie głosy, pocięte i wymieszane, układały się w pieśni bez słów. Tutaj jednak słowa stanowią integralną część całości. „Branch to trees, roots to leaves, we are everything” – deklamuje Agyeman w Everything, to powracający element podkreślenia wspólnoty międzypokoleniowej. Posłuchajcie Apparition, w którym urocze fortepianowe arpeggia łączą się z wielogłosowym śpiewem, jakby Wilkins urządził w studiu seans spirytystyczny, północnoamerykańskie dziady. Skojarzenia z mantrami Turiya Sings Alice Coltrane na pewno najdą niejednego słuchacza.

Gdzie indziej bebopowo brzmiące tematy wyśpiewywane są unisono z fortepianem Thomasa i altem Wilkinsa, jak w otwierającym płytę Matte Glaze czy też w Afterlife Residence Time. To drugie przeradza się w bluesujące ostinanto fortepianowe, a głosy w oparach pogłosu stanowią tło dla coraz bardziej ekspresyjnych partii saksofonowych Wilkinsa; te z koleiczerpią z historii bluesa, ale też Johna Coltrane’a i spiritual jazzu. Moshpit to w wersji lo-fi kontynuacja tego motywu, repryza poprzedniczki, stylizowana na staroświecki bootleg, jak gdyby odnalezione taśmy Birda z dawnej epoki. Dla mnie Wilkins to saksofonista bebopowy i na pewno duch Parkera przez niego przemawia– ultraszybkie i połamane glissanda są jego znakiem rozpoznawczym. Akustyczne granie, bliższe post-bopowej awangardzie niż muzyce środka, rozszerzał lider całym szeregiem inspiracji – od free do bluesa,w swym jądrzeopiera się ono na chemii pomiędzy członkami kwartetu i ich wirtuozerii.

Blues, soul i ambient, naznaczone bebopowymi partiami solowymi,to amerykański tygiel na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Ilustruje to może najlepiej finał, czyli utwór tytułowy, w którym głosy przodków w gospelowej codzie układają się w hołd dla afrykańskiej diaspory w USA, triumfalny hymn kulturowej samoświadomości. Miałem okazję słyszeć wersję tego utworu wykonywaną przez kwartet na żywo i przyznaję, że wersja wokalno-instrumentalna jest niewątpliwym ubogaceniem. Pomost między muzyczną tradycją a współczesną kulturą popularną stanowią też skity: Funmi, Air (Interlude) czy Your Memory (Interlude), wykorzystujące sample, a syntezatorowe plamy wprowadzają nostalgiczny nastrój à la Boards of Canada.

Nie mam wątpliwości, że Blues Blood to współczesny klasyk. Minie może wiele lat, ale duchy przeszłości nie dadzą o sobie zapomnieć i pozostaną częścią amerykańskiej tożsamości. Tak samo jak najnowszy album Immanuela Wilkinsa.

Piotr Zdunek

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO