Płyty Recenzja

Jazz Sabbath

Obrazek tytułowy

Blacklake, 2020

W 1968 roku w Wielkiej Brytanii powstało trio Jazz Sabbath. Na 13 lutego 1970 roku zespół zapowiadał swój płytowy debiut. Jednak dzień przed premierą jego lider i założyciel, pianista Milton Keanes, znalazł się w szpitalu z powodu zawału serca. Hospitalizacja potrwała ponad pół roku. Po jej zakończeniu Keanes zaskoczony został nieoczekiwanym odkryciem – premiera jego albumu została anulowana. Natomiast rynek muzyczny podbijał właśnie zespół Black Sabbath, prezentujący heavymetalowe wersje utworów Keanesa.

Jakby tego było mało, oryginalne taśmy z nagraniami tria uległy zniszczeniu w pożarze, a właściciel wytwórni i manager Keanesa zniknął w tajemniczych okolicznościach. W ubiegłym roku nieoczekiwanie odnaleziono uznane za zaginione taśmy. Po 50 latach mogło więc dojść do spóźnionej premiery płyty. Zapowiedzianemu wydawnictwu towarzyszy film dokumentalny, w którym obok samego Keanesa wypowiadają się członkowie Black Sabbath, zespołu Ozzy'ego Osbourne'a, Motörhead, Yes, Faith No More, The Ramones i wielu innych.

Cała ta intrygująca historia ma nieoczekiwaną puentę: należy bowiem zaznaczyć, że za aferą kryje się Adam Wakeman – długoletni keyboardzista i gitarzysta Black Sabbath oraz autorskiego zespołu Ozzy'ego Osbourne'a – który w ramach oryginalnie wymyślonych działań promocyjnych powołał do życia i wcielił się w osobę Miltona Keanesa. W nagraniach towarzyszyli mu między innymi basista Jerry Meehan (grający na co dzień z Robbiem Williamsem) oraz perkusista Ash Soan (członek zespołów Adele i Cher). A na Jazz Sabbath znajdziemy jazzujące wersje przebojów Black Sabbath.

Fani Sabbathów potraktują opisany tu album co najwyżej jako ciekawostkę. Znajomy nastoletni miłośnik Black Sabbath z trudem dał się namówić na posłuchanie płyty, a skrzywienie ust nie ustąpiło z jego twarzy ani na chwilę. Miłośnicy jazzu mogą jednak być zadowoleni, bo otrzymują trzy kwadranse kapitalnego energetycznego swingu i fantastycznych melodii. Nie zabrakło oczywiście ballady Changes, a przez pierwszą połowę siedmiominutowego Iron Mana posłuchać możemy solowego, fortepianowego popisu lidera projektu.

Jazz Sabbath nie podbije zapewne rocznych zestawień najlepszych albumów jazzowych. Za to bez dwóch zdań jest propozycją pełną muzyki lekkiej, rozrywkowej, bezpretensjonalnej i atrakcyjnej dla ucha. Ci, którzy niegdyś słuchali Black Sabbath, a pozbawieni są uprzedzeń, będą mieli uciechę podwójną.

Autor Krzysztof Komorek

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO