Płyty Recenzja

Jeremy Cunningham – The Weather Up There

Obrazek tytułowy

Northern Spy Records, 2020

„Szczęśliwie jestem teraz z muzyką i ludźmi, z którymi ją gram, a także z tymi, dla których ją gram” – te słowa rozpoczynają film promujący wydanie drugiego albumu w dyskografii Jeremy'ego Cunninghama. Zwłaszcza trzeci człon tej wypowiedzi jest istotny, The Weather Up There opowiada bowiem historię brata perkusisty – Andrew, zamordowanego podczas napadu na jego dom.

W dalszej wypowiedzi autor przyznaje, że o ile naturalnie tragedia dotknęła jego rodzinę, to nie spodziewał się, że takie piętno odciśnie również na innych – kolegach ze szkoły, mieszkańcach miasta czy nawet rodzinach sprawców. „Jedna noc, podczas której ktoś postanowił zabić mojego brata, zmieniła życie setek osób i wciąż je zmienia”. Do zdarzenia doszło w 2008 roku, kiedy dwóch uzbrojonych w karabiny maszynowe mężczyzn wtargnęło do mieszkania Andrew i podczas próby jego ucieczki śmiertelnie go postrzeliło.

Cunningham potrzebował dziesięciu lat żeby zmierzyć się z traumą. Był to jednocześnie czas, w którym dokonała się jego artystyczna przemiana. Dorastając w Cincinnati, wyrósł w tradycji straight-ahead jazzu i dopiero przeprowadzka do Chicago w 2009 roku skłoniła go do odnalezienia na nowo własnego języka. Rozwijając karierę w tak różnorodnym środowisku, nietrudno natrafić na artystów poszukujących inspiracji daleko od gatunkowych granic. Dotyczy to zwłaszcza towarzystwa skupionego pod szyldem wytwórni International Anthem, której gwiazdy – Jaimie Branch (trąbka), Ben LaMar Gay (wokal, elektronika), Tomeka Reid (wiolonczela) oraz Makaya McCraven (perkusja) – gościnnie wsparli kolegę w nagraniu. On sam jest członkiem grupy Resavoir, w ubiegłym roku debiutującej w tej pionierskiej oficynie.

Na The Weather Up There Cunningham przewodzi zespołowi, który tworzą: lider (perkusja, wurlitzer), Josh Johnson (saksofon altowy, instrumenty klawiszowe, klarnet basowy), Jeff Parker (gitara elektryczna), Paul Bryan (gitara basowa, syntezator), Matt Ulery (gitara basowa). W sesji udział wzięli jeszcze Dustin Laurenzi (saksofon tenorowy, syntezator OP-1) i perkusiści – Mikel Patrick Avery oraz Mike Reed.

Materiał muzyczny wypełniają własne kompozycje lidera o zróżnicowanej stylistyce i nastroju, co umożliwił eklektyczny zestaw zaproszonych wykonawców. Autor chciał uchwycić pełną paletę odczuć towarzyszących osobistym wspomnieniom, od szczęśliwych chwil wspólnego dorastania z bratem po ból i rozpacz pożegnania z nim. Udało mu się stworzyć formę kolażu, który łącząc odrębne elementy, układa się w jeden wyraźny przekaz. Silne emocje da się odczuć nawet bez znajomości kontekstu nagrania, ten jednak co chwila powraca wraz z archiwalnymi wypowiedziami osób dotkniętych tragedią.

Mam wrażenie, że zawarte między utworami fragmenty przejmujących dialogów funkcjonują bardziej jako ostrzeżenie dla innych niż jako autoterapia. Ważnym aspektem produkcji jest pytanie o sens powszechnego posiadania broni palnej. „Chciałbym, żeby ludzie słuchając tego albumu, zrozumieli, jak to jest stracić kogoś w następstwie użycia broni” – przyznał muzyk we wspomnianym filmie, dodając, że ma „nadzieję, że da to do myślenia (…) żeby zmienić prawo w tym kraju”. Niestety wskazany problem jest obecny w amerykańskiej debacie publicznej od wielu lat i wciąż nie wydaje się, by ktoś miał odwagę go rozwiązać. Jeremy Cunningham obok znakomitej produkcji i spełnienia się w roli bandleadera stworzył materiał o silnym, pacyfistycznym przekazie. Tylko czy społeczeństwo ma wystarczająco dużo rozsądku, by go przyjąć?

Autor - Jakub Krukowski

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO