Płyty Recenzja

John Coltrane – Blue World

Obrazek tytułowy

Impulse!, 2019

Cuda, jak widać, lubią się powtarzać. Minął rok od wydania “Both Directions At Once”, a na rynku muzycznym pojawiły się kolejne „zaginione” nagrania Johna Coltrane’a. Ba, gdy pisałem o tych poprzednich (JazzPRESS 9/2018), pochodzących z 1963 roku, wspomniałem, że prawdziwym Świętym Graalem byłyby dopiero taśmy zarejestrowane w genialnym dla Coltrane’a roku 1964. Mówisz – masz. Oto na “Blue World” znalazły się nieznane – choć niezupełnie, o tym za chwilę – nagrania klasycznego kwartetu Coltrane’a z czerwca 1964 roku, a więc sytuujące się pomiędzy sesjami do dwóch jego największych, zdaniem wielu, arcydzieł: “Crescent” i “A Love Supreme”.

Sensacja duża, owszem, ale prawdziwa niespodzianka kryje się w samej muzyce. Publicyści jazzowi i historycy będą musieli zweryfikować kilka obiegowych opinii na temat drogi twórczej wielkiego Johna. Wszak do tej pory uważało się, że saksofonista, wzorem swojego mentora Milesa Davisa, parł zawsze do przodu i nigdy nie oglądał się za siebie. Nie chciał być więźniem własnych przebojów ani oczekiwań słuchaczy. Mówił w wywiadach, że nie znosi się cofać. Tymczasem słuchając “Blue World”, mamy dziwne wrażenie, że przyłapaliśmy Johna Coltrane’a na krępującym (nas) procederze: oto mistrz awangardy refleksyjnie spoziera w przeszłość…

Znowu, jak w przypadku “Both Directions At Once”, mamy do czynienia z ćwierćcalową taśmą mono „made in” Rudy Van Gelder. Ale jej historia jest inna. Materiał z “Blue World” został zarejestrowany specjalnie z myślą o ścieżce muzycznej filmu kanadyjskiego reżysera Gillesa Groulx “Le chat dans le sac”. Samo w sobie jest to ciekawe. Filmowiec dotarł do Coltrane’a poprzez basistę Jimmy’ego Garrisona i osobiście uczestniczył w sesji nagraniowej. Kwartet saksofonisty nagrał prawie 40 minut muzyki, jednak reżyser wykorzystał w filmie tylko niespełna 10 minut, przy tym ani jeden utwór nie wybrzmiał w całości. Jazz, jak wiadomo, był bardzo popularny w kinie lat sześćdziesiątych XX wieku. Wszyscy pamiętają choćby muzykę Milesa Davisa do filmu “Windą na szafot”. Jednak Coltrane zachował się zupełnie inaczej niż Miles. Nie kreował niczego nowego, po prostu nagrał jeszcze raz swoje kompozycje sprzed lat.

Oczywiste jest, że “Blue World” brzmi wspaniale. Bo też swoista „brzmieniowość” jest tutaj na pierwszym planie. Wygląda wręcz na to, że po wielkim muzycznym skupieniu na “Crescent” i tuż przed religijnym uniesieniem na “A Love Supreme” John Coltrane potrzebował oddechu, aby wsłuchać się w brzmienie kwartetu i swojego własnego instrumentu. Na tej płycie mamy bodaj najbardziej zrównoważony i piękny ton saksofonu tenorowego w całej jego karierze. Utwory są jak na Coltrane’a krótkie, bo oscylują wokół czterech minut. Tylko “Traneing In” trwa powyżej siedmiu.

Płytę rozpoczyna i kończy “Naima” – w dwóch różnych wersjach. Nic dziwnego, wszak Coltrane zawsze uważał, że to jego najbardziej udana kompozycja w karierze i wykonywał ją często na koncertach. Obie wersje z tej płyty są zjawiskowe. Wspomniany “Traneing In” – utwór z płyty wydanej przez Prestige w 1958 roku – był w repertuarze saksofonisty na europejskiej trasie w 1963 roku. Ale dwa tematy: “Village Blues” (tutaj aż w trzech różnych wersjach) i Like Sonny” – wydane pierwotnie na płycie “Coltrane Jazz” przez Atlantic w 1961 roku – dziwić już mogą na pewno. Przeszukałem swoje bootlegi z różnych występów Johna i na żadnym z tego okresu ich nie znalazłem. A tytułowy temat “Blue World”? Tu jest jeszcze ciekawiej, bo najwyraźniej jest to przeróbka standardu “Out Of This World” Harolda Arlena.

Znowu, jak na “Both Directions At Once”, bardziej słyszalny jest w wersji mono kontrabas Jimmy’ego Garrisona. Świetnie zagęszcza fakturę w otwierającej płytę “Naimie”. Pianista McCoy Tyner nie ma w krótkich utworach zbyt dużo miejsca na popisy solowe, ale za to gra genialny akompaniament. Co ciekawe, potężne akordy lewej ręki – niemal jak uderzenia kilofem, słyszymy w zasadzie tylko w utworze tytułowym, bo na całej płycie McCoy ma nastrój lekki i swingowy. Perkusista Elvin Jones oczywiście znakomity jak zwykle, ale warto zwrócić szczególną uwagę na jego mocne interwencje w “Village Blues” (Take 3) i kończącej całość “Naimie” (Take 2).

Jeśli chodzi o samego Coltrane’a, to wiadomo, że w tym okresie skupiał się głównie na graniu melodii. Pod tym względem wyróżnia się tutaj krótka improwizacja w “Like Sonny”. Słyszymy niemal gotowe, melodyczne frazy, jakby saksofonista nie grał, a śpiewał tekst piosenki. Z kolei w “Traneing In” mamy tego najbardziej odważnego Trane’a z przedęciami i dynamicznymi odjazdami na prawo i lewo. W sumie znakomity materiał, pokazujący nam wielkiego innowatora w momencie, kiedy patrzy za siebie, aby za chwilę znów podążyć naprzód w nieznane.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO