Płyty Recenzja

Krzysztof Komeda – Mam tu swój dom

Obrazek tytułowy

GAD Records, 2021

Jeżeli ktoś jeszcze po oficjalnych nagraniach Komedy, rozlicznych Komedowych coverach i nagraniach „tribute to”, a także nagraniach nieopublikowanych lub ultrarzadkich, odnalezionych w najróżniejszych archiwach,, ma ochotę zmierzyć się z kolejnym „nowym” albumem – to gratuluję i… zapraszam.

Mam tu swój dom to zbiór miniaturek filmowych ilustrujących dwa obrazy – Mam tu swój dom Juliana Dziedziny (premiera: 1963) oraz Ubranie prawie nowe Włodzimierza Haupa (1964). Nie jestem filmoznawcą czy fanatykiem kina, więc trudno mi – a tym bardziej, jeśli było to jakieś mało popularne kino – wnieść cokolwiek z pozamuzycznej perspektywy do niniejszej recenzji. Powiem tylko, że materiał dźwiękowy zawarty na omawianej tu propozycji bynajmniej do nadrobienia filmowych zaległości mnie nie zachęca. Miniatury spod palca Komedy są nudnawe, nijakie – z jazzem niemające wiele wspólnego, o ile w ogóle. Ale abstrahując od jazzu – w oderwaniu od obrazu nie funkcjonują jako godne uwagi słuchacza fragmenty, drażniąc swoją przaśnością. Zakładam, że konweniowało to jakoś z filmem, ale poza nim – zwyczajnie nie działa, rozczarowuje.

Nie udawajmy, proszę, oburzonych! Gdyby nie nazwisko mistrza, w ogóle byśmy tego materiału nie omawiali na łamach tego periodyku. Wygląda na to, że na fali „odkrywania na nowo” Komedy dochodzimy do sytuacji, w której wydawane jest wszystko, co jakkolwiek jeszcze brzmi – nieważne, czy niesie jakąkolwiek obiektywną wartość artystyczną. Wiadomo – o wielkości tego artysty i jego wpływie na polski (czy w ogóle europejski) jazz nie trzeba nikogo przekonywać, ale nawet on – proszę sobie wyobrazić – nie był gościem, który wszystko, czego się tknął, obracał w epokowe dzieła. A może wcale nie musiał? Może miał zrobić poprawną, adekwatną muzyczkę do filmów o tematyce wiejskiej? Może i nawet z tego zadania wywiązał się doskonale?

Nie byłoby w tym w ogóle nic złego, gdyby owe dokonania nie trafiały na łamy jazzowego pisma, na łamach którego po wielokroć, do znudzenia wręcz, były omawiane (również przez niżej podpisanego) Komedy dzieła szczególne, istotne dla Polski i świata. Bo to w porównaniu z nimi właśnie opisywane tu miniaturki wypadają co najmniej blado, by nie rzec: kuriozalnie. Ot, siła kontekstu. Mam tu swój dom to zatem dzieło godne polecenia jeno komedowym kolekcjonerom lub badaczom nadzwyczaj zainteresowanym polską muzyką filmową lub/i rodzimym kinem z lamusa.

Absolutnie na uznanie zasługuje za to oprawa płyty. Dostajemy bowiem ciekawe opisy, zdjęcia, a nawet w alternatywnej wersji wydawniczej mapkę miejsc w Ostrowie Wielkopolskim, w którym Komeda żył w czasach licealnych. Tyle tego dobrego, ale przestrzegam przed nadmiernym mitologizowaniem tej zacnej osobowości. Obawiam się, że kolejnym odcinkiem tych retrospekcji będą nagrania ze strojenia fortepianu Komedy – ukazujące jego „drogę do odnalezienia właściwego tonu”. Błagam, nie każcie mi tylko tego recenzować!

Wojciech Sobczak-Wojeński

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO