(Concord Jazz, 2023)
Wydanie tego albumu poprzedziły intrygujące zapowiedzi. London Brew, z założenia, miał stanowić kwintesencję nowego londyńskiego brzmienia, i można było rzeczywiście tego się po nim spodziewać, bo producentowi i gitarzyście Martinowi Terefe, działającemu wraz z producentem wykonawczym Brucem Lampcovem, udało się zebrać skład dwunastu znaczących muzyków z tego miasta. A zaczęło się od pomysłu na koncert w Barbican z okazji pięćdziesiątej rocznicy wydania Bitches Brew, który miał się wydarzyć na początku 2020 roku. Został onjednak udaremniony przez decyzję o lockdownie. Zaproszeni do występu muzycy zastanawiali się nad swoją przyszłością, ale zarazem naglenieoczekiwanie dysponowali mnóstwem czasu na nagrywanie w studiu. I stąd zamiast koncertu powstał projekt studyjny, który teraz po trzech latachujrzałświatło dzienne.
Nazwa zespołu i zarazem tytuł płyty jest bezpośrednim nawiązaniem do legendarnej, przełomowej płyty Milesa Davisa. Płyta ta, jak wiemy, w rozrachunku historycznym okazała się jedną z najbardziej znaczących inicjatyw w historii muzyki w ogóle. Konieczność zmiany oryginalnego zamiaru dała muzykom o wiele więcej czasu na znalezienie i doszlifowanie formuły wydawnictwa. Na właściwe i pełne zdefiniowanie nie tylko swojej perspektywy wobec takiego wydarzenia muzycznego, a także kulturowego i społecznego, jakim było wydanie Bitches Brew, ale także na doskonalenie ostatecznej formy muzycznej, którą zdecydowali się nam zaprezentować. Muzycy, którzy do tego nagrania zostali zaproszeni, wielokrotnie oprócz wszechstronnych aktywności czysto muzycznych demonstrowali swoje zaangażowanie społeczne i dlatego tym bardziej odniesienie do dokonań Milesa Davisa z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych jest uzasadnione.
W takiej sytuacji trudno się teraz ustrzec pokusy porównań płyty londyńskiej z Davisowskim pierwowzorem sprzed ponad pięćdziesięciu lat. Bitches Brew nagrano w studiu mieszczącym się w pomieszczeniach po byłym kościele przy 30 ulicy w Nowym Jorku, London Brew zarejestrowano w Church Studios Paula Epwortha w Londynie. Na oryginalnej płycie Milesa Davisa grało na jednej sesji jedenastu, dwunastu lub trzynastu muzyków. Wydaje się, że to właśnie było przyczynkiem do decyzji o takim, a nie innym składzie zebranym obecnie. Mamy tutaj Shabakę Hutchingsa i Nubyę Garcię na saksofonach i innych instrumentach stroikowych, Nicka Ramma na fortepianie i instrumentach klawiszowych, Nikolaja Torpa Larsenana syntezatorach i melodyce. Za elektroniczne efekty brzmieniowe odpowiada Benji B, Dave Okumu i Martin Terefegrają na gitarach (ten drugi muzyk jest inicjatorem i producentem całego przedsięwzięcia), Raven Bush na skrzypcach, Theon Cross na tubie, Tom Herbert na basach oraz Dan See i Tom Skinner na bębnach.
Utwory składające się na płytę London Brew zostały pomysłowo ułożone. Pierwsze trzy długie kompozycje – London Brew, London Brew Pt. 2 – Trainlines oraz Miles Chases New Voodoo in the Church – najbardziej klimatem zbliżone są do pierwowzoru. Dwunastoosobowy skład gra magmatyczną, pulsującą muzykę, w której słychać echa wszystkich najważniejszych albumów elektrycznego okresu Davisa: zarówno Bitches Brew (wyraźny, głęboko brzmiący klarnet basowy), ale też rwane rytmy On the Corner, wibrującą gitarę z Agharty czy nawet skrzypcowe solo Michała Urbaniaka z Tutu. Jedynie poza bezpośrednim cytatem In A Silent Way, na zakończenie drugiej części tytułowego utworu, w żaden sposób kompozycje te nie są kopiami dokonań sprzed pół wieku. Przeciwnie, mają bardzo współczesne brzmienie, nie tylko pod względem instrumentarium, ale też ewidentnie wskazujące naczerpanie z doświadczeń, zarówno muzycznych, jak i społecznych czy politycznych, z którymi muzykom London Brew przychodzi na co dzień się mierzyć.
Kolejne utwory mają już współczesne i charakterystyczne dla muzyków zespołu brzmienie, zbliżone do ich ostatnich, indywidualnych dokonań. Dwie kolejne części to jedne z najciekawszych fragmentów całej płyty. W Nu Sha Ni Sha Nu Oss Radominują nastrojowe, medytacyjne sola saksofonowe, natomiastIt's One of These jest afrobeatowym żywiołowym popisem Shabaki Hutchingsa na tle rwanego groove’u całego zespołu. Bassics jest sonoryczną miniaturą z przetworzonym basem w roli głównej.Mor Ning Prayers (to nie pomyłka – taka jest oryginalna pisownia tytułu) jest kolejną kompozycją transową, elektroniczną i pełną przestrzeni. Album zamyka, nieco przydługi w pierwszej części, Raven Flies Low, zakończony rozbudowaną solówką przetworzonych skrzypiec.
Nieco zmyleni tytułem płyty zasiadamy do niej, spodziewając się reminiscencji sprzed pół wieku. Tymczasem otwiera się przed nami rozbudowany, bogaty w pomysły współczesny świat obecnie jednej z bardziej popularnych scen jazzowych. Odnosząc się do wymagającej tradycji, muzycy bez kompleksów prezentują swoje aktualne pomysły, osadzając w charakterystycznym dla nich samych kontekście, z powodzeniem wytyczając nowe, atrakcyjne kierunki na kolejne lata.
Cezary Ścibiorski