(Blue Note Records, 2024)
W latach 60. Slugs’ Saloon na Manhattanie był miejscem, w którym koncertowali najwięksi: Sonny Rollins, Ornette Coleman, Albert Ayler i wielu innych. Niewątpliwie, tak jak wcześniej Five Spot i Village Vanguard, było to szczególne miejsce na nowojorskiej mapie klubowej, kwitła tam muzyka awangardowa, a artystyczna bohema zbierała się, by zapoznać się z aktualnym statusem jazzu. Warto wspomnieć, że to w Slugs’ zastrzelony przez partnerkę został Lee Morgan, co aurze tego miejsca nadało nutę tragizmu. Ale stało się do dopiero w następnej dekadzie…
Oto połowa lat 60., ledwie początki triumfalnej inwazji rock and rolla, amerykański jazz rozwija się na kilku frontach – od wpływów latynoskich i bossy do post-bopu i awangardy. Forces of Nature: Live at Slugs’, czyli występ zarejestrowany w nowojorskim klubie w roku 1966, prezentuje ekstatyczny jazz modalny i post-bop. Na nagraniu Joe Henderson, który miał już na koncie kilka płyt dla Blue Note, spotyka się w kwartecie z McCoyem Tynerem, a wspomagają ich Henry Grimes (znany z występów z Sonnym Rollinsem i Albertem Aylerem) oraz Jack DeJohnette. Nie jest to pierwsze spotkanie dwóch liderów, wszak Tyner już występował na dwóch płytach studyjnych The Phantoma, Joe z kolei miał wystąpić na debiucie pianisty dla Blue Note już w następnym roku.
Co do materiału, mamy tu dwa oryginały Hendersona – stojący w rozkroku między hard-bopem i free jazzem In ‘N Out oraz humorystyczny, quasi-monkowy Isotope; dalej The Believer autorstwa Tynera, znany z nagrania Johna Coltrane’a z roku 1958; i w końcu przypisana wszystkim członkom kwartetu blues-molowa furioza Taking Off, która osiąga tutaj niemal pół godziny. Wszystkie te utwory zagrane są w olśniewająco szybkim tempie, z rosnącą w crescendo intensywnością. Dla kontrastu odświeżony został jeszcze We’ll be Together Again – standard, który Tyner nagrywał już wcześniej dla Impulse, dzięki czemu dostajemy też jedną balladę.
Występ to ciekawa kartka z kalendarza – i to z kilku powodów. Tyner dopiero co opuścił kwartet Coltrane’a, który odlatywał coraz bardziej w stronę spiritual-jazzowej kakofonii, Henderson natomiast, po fenomenalnej karierze dla Blue Note, szykował się do debiutu dla Milestone z nieco bardziej przystępnym materiałem. Nie ma jednak mowy o stępieniu pazurów, Forces of Nature to album ekspresyjny i niekomercyjny, dokument bezkompromisowości dekady, podczas której eksperymentowało się na scenie, podczas występów. In ’N Out oraz Taking Off ciągną się przez tyle chorusów, na ile liderzy chcieli sobie pozwolić, ze wszystkimi charakterystycznymi dla nich zagrywkami: opartej na pentatonice harmonii i niezwykle silnej lewej ręce Tynera oraz ekspresyjnym Hendersonie, świeżym i oryginalnym głosie nowoczesnego tenoru, choć pod wyraźnym wpływem Coltrane’a.
Mój faworyt to Isotope, jeden z najlepszych utworów Hendersona, kompozycja skoczna i pełna humoru, znana już w wielu wersjach, w tym z debiutu na płycie Inner Urge, skądinąd również z fortepianem Tynera. Warto porównać ten wykon z oryginałem oraz moim zdaniem najciekawszą wersją tego utworu z płyty State of the Tenor. Nim uwolniony został z ograniczeń harmonicznych fortepianu, usłyszymy drogi, którymi podążał Henderson, grając ten numer w kwartecie. Solowe partie Tynera i Hendersona zdominowały nagranie, warto jednak zwrócić uwagę na rozszerzone solo Grimesa w We’ll be Together Again i wirtuozerską robotę perkusyjną DeJohnette’a.
Wiele lat materiał czekał na publikację, a przyczynił się do niej walnie Zev Feldman – producent, który od lat zaskakuje, odkopując zapomniane nagrania legend jazzu. Występ nagrany został przez Orville’a O'Brien’a, a taśmy przez blisko 60 lat w swej prywatnej kolekcji posiadał ostatni żyjący członek kwartetu Jack DeJohnette. To on właśnie, wyraźnie dumny z treści nagrania, przekazał je Feldmanowi, a współpraca z Blue Note w celu ich publikacji, była naturalną koleją rzeczy. Nie dziwi, że to DeJohnette jest zachwycony rezultatem, bo on sam daje na płycie fenomenalny popis. Zachwyca jego power drumming w In’N Out oraz Taking Off, w którym dzięki niemal atletycznym popisom perkusyjnym zespół osiąga groove porównywalny do momentów klasycznego kwartetu Trane’a. To jest Jack DeJohnette jeszcze przed występami z Billem Evansem, okresem fusion z Milesem, zanim stał się stałym muzykiem ECM i członkiem Standards Trio Keitha Jarretta. Nazwiska mówią same za siebie, pozostaje więc tylko słuchać.
Piotr Zdunek