Płyty Recenzja

Na tropach tradycji

Obrazek tytułowy

Na kilku swoich ostatnich płytach Kuba Stankiewicz skupiał się na eksploracji kompozytorskiego dorobku wybitnych rodzimych twórców. Kilar, Young, Kaper, Wars – zyskały powszechną aprobatę, zarówno ze strony publiczności, jak i recenzentów. Pianista konsekwentnie podąża obraną ścieżką na kolejnych albumach. Dwa z nich polecam uwadze słuchaczy przyznając, że w przyadku pierwszej płyty postawioną powyżej tezę należy potraktować z lekkim przymrużeniem oka.

Bridges.jpg

Kornél Fekete-Kovács / Kuba Stankiewicz – Bridges

Fonó Budai Zeneház, 2018

Utrwalona w znanym przysłowiu tradycja współpracy i przyjaźni węgiersko-polskiej nie jest wyłącznie sloganem. Dowodem na to jest chociażby opisywany tu album. Kuba Stankiewicz połączył na nim siły z grającym na flugelhornie Kornélem Fekete-Kovácsem. Razem stworzyli duet, który miał okazję sprawdzić się zarówno w warunkach koncertowych – muzycy występowali między innymi w Nowym Jorku, gdzie dołączył do nich Chris Potter – jak i podczas pracy w studiu, która zaowocowała albumem Bridges.

Płyta trwa równo pięćdziesiąt minut. Wypełniają ją cztery kompozycje Stankiewicza (większość z nich znana z jego wcześniejszej płyty Spaces) oraz trzy utwory Fekete-Kovácsa (także nagrywane już przedtem w innych składach). W długich nagraniach znajduje się miejsce i na solowe popisy każdego z muzyków, i na prezentację duetową. Artyści postawili na klimaty nastrojowe. Nieco dynamiczniejszy charakter mają jedynie Spadek i Trzeciomajowy walczyk. Kulminacją bardziej stonowanego fragmentu płyty jest najdłuższy, trwający prawie dziesięć minut Roaming, najpełniej oddający indywidualną klasę obu instrumentalistów. Album kończy z lekka melancholijny Under Judgement.

Bridges jest przykładem płyt, jakie lubię najbardziej. Klasycznym wirtuozowskim duetem, gdzie podstawową wartością jest mistrzostwo obu muzyków. Album, którego słucha się z niezaprzeczalną przyjemnością.

InspiredByRS.jpg

Kuba Stankiewicz – Inspired by Roman Statkowski Anaklasis, 2019

Najnowsza płyta firmowana nazwiskiem Kuby Stankiewicza jest kolejnym wydawnictwem poświęconym konkretnemu twórcy muzyki. O ile poprzednie tytuły z nazwiskami nie budziły żadnych wątpliwości, to najnowszy album i wybór osoby, która stała się inspiracją dla jego nagrania, może w gronie miłośników jazzu spowodować lekką konsternację.

Jednak postać Romana Statkowskiego znakomicie wpisuje się w ciąg kilku ostatnich płyt Stankiewicza. Wystarczy wspomnieć, że na dyplomie Victora Younga, poświadczającym ukończenie przez niego konserwatorium, widnieje podpis nie kogo innego, jak właśnie Romana Statkowskiego. A jego uczniem był także Henryk Wars. W tym kontekście motywy dokonanego przez Kubę Stankiewicza wyboru stają się bardziej niż oczywiste.

Warto również kilka słów poświecić dziełu, którego fragmenty zainspirowały nagranie płyty. Siedem przedstawionych na albumie utworów to bez wyjątku fragmenty opery Maria – jednej z dwóch napisanej przez Statkowskiego – będącej adaptacją poematu Antoniego Malczewskiego. Opera zdobyła nagrody w przedwojennych konkursach kompozytorskich, potem nieco zapomniana, przywrócona została do życia w roku 2009 za sprawą albumu nagranego przez Polską Orkiestrę Radiową pod dyrekcją Łukasza Borowicza. Szczegółowe informacje (w językach polskim i angielskim) o Romanie Statkowskim, jego twórczości, a także o muzykach zaangażowanych w nagranie płyty, znaleźć można w dołączonej do albumu książeczce. Dobrze, że Wydawca o ów szczegół zadbał.

Na trwającym trzy kwadranse albumie towarzyszył pianiście kwartet z udziałem izraelskiego saksofonisty Daniela Rotema, rezydującej w Kalifornii perkusistki Tiny Raymond oraz znakomitego polskiego kontrabasisty Dariusza Oleszkiewicza. Przy czym trzy utwory nagrane zostały przez fortepianowe trio bez udziału saksofonu. Kubę Stankiewicza śmiało nazwać można romantykiem i właśnie w romantycznej, wysublimowanej atmosferze toczy się narracja tego albumu. O to, by subtelność nie przerodziła się w przynudzanie, zadbali poszczególni muzycy, ubarwiając całość kapitalnymi solówkami. Muzyka płynie niespiesznie – w zasadzie tylko przedostatni utwór na płycie Niechaj żyje wojewoda! z lekka rozpędza opowieść Stankiewicza i Statkowskiego.

Mistrzowskie konwersacje w duecie i mainstreamowy jazz wysokiej klasy. Kolejne dwie płyty Kuby Stankiewicza, których nie wolno przeoczyć.

Autor - Krzysztof Komorek / Donos kulturalny

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO