Płyty Recenzja

The Necks – Three

Obrazek tytułowy

Fish of Milk / Northern Spy / ReR Megacorp, 2020

Świat pędzi jak szalony, ostatnio w niezbyt ciekawym kierunku, a tymczasem, trochę niepostrzeżenie, australijskie trio The Necks wydaje 21 (niektóre źródła podają, że 22) album. Jeśli ktoś ich znał wcześniej, to namawiać nie muszę. Jeśli ich nie znacie, to podaję krótki wzór na muzykę tego zespołu: bierzesz kilka dźwięków fortepianu, dodajesz do tego najczęściej równie oszczędną linię basu, perkusję i grasz tak przez godzinę. Żeby była jasność – to tylko jeden utwór. Dawno już bowiem nie zdarzyło się, że na ich albumie znalazły się więcej niż dwie kompozycje. W tym wypadku tytuł zobowiązuje, bo utworów mamy aż trzy. Ktoś może powiedzieć, że taki pomysł na muzykę to pomysł prostacki. Nic bardziej mylnego. Słuchanie The Necks, szczególnie na żywo, to doświadczenie mistyczne, tak jak tylko mistyczny może być trans wywołany dźwiękami.

Ta płyta to doskonała okazja, żeby wejść do świata Australijczyków. To rzecz wręcz przebojowa, nie bójmy się użyć tego słowa. Jeśli każdy z utworów trwa „tylko” dwadzieścia minut, to mamy do czynienia z „piosenkami”. Przez „piosenkowość” mam na myśli przystępność – dawno już trio nie nagrało materiału, który tak zapraszałby do środka.

W pierwszym utworze Bloom robią to dosyć dosłownie, bo wita nas od razu rytm i motyw przewodni, bez wstępu, bez charakterystycznego dla nich budowania nastroju. Nie oznacza to, że tego nastroju zabraknie, wręcz przeciwnie, z każdą minutą zespół będzie nas wciągał coraz głębiej. The Necks da nam trochę odetchnąć przy kompozycji nr 2, Lovelock. Kawałek w teorii wyciszony, ale jednocześnie nerwowy i – jakkolwiek niepokojąco to brzmi w kontekście panoszącego się wokół wirusa – nie będzie to oddech spokojny. Ale nie lękajcie się, nadchodzi bowiem utwór nr 3, czyli zwiewny Further.

Nie sposób nie wciągnąć się w ten fortepianowy motyw (Chris Abrahams), nie sposób nie popłynąć z linią kontrabasu (Lloyd Swanton). Będziecie także analizować, co też tam dzieje się w warstwie rytmicznej, bo to, co gra perkusista, wcale takie proste i oczywiste nie jest. W ogóle warto zwrócić uwagę na bębny Tony’ego Bucka, to on, w mojej opinii, jest cichym (choć to może niefortunne określenie) bohaterem tej płyty. Nawet w wolnych tempach jest gęsto od instrumentów perkusyjnych, a to sztuka. Nie bez znaczenia musiał być fakt jego wcześniejszej współpracy z etiopskim muzykiem Hailu Mergią.

Z The Necks zetknąłem się po raz pierwszy kilka lat temu, przy okazji ich występu w Sali Koncertowej Radia Lublin. Wtedy ta nazwa nic mi nie mówiła, natomiast „ożywienie na mieście” związane z ich przybyciem było na tyle duże, że szybko z ich twórczością się zapoznałem. Finalnie nie dotarłem na ten koncert… Zrobiłem to innym razem i już ze mną zostali. W najbliższym czasie o posłuchanie ich na żywo będzie ciężko, ale płyty Three nie omińcie. To najlepsze dwudziestominutowe „przeboje” 2020 roku.

Autor: Grzegorz Smędek

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO