Płyty Recenzja

Olga Mysłowska, Michał Pepol, Patryk Zakrocki – Leggerezza

Obrazek tytułowy

(Audio Cave, 2023)

Wokalistka Olga Mysłowska, wiolonczelista Michał Pepol i gitarzysta Patryk Zakrocki postanowili połączyć siły i stworzyć przedziwne dzieło, jakim jest płyta Leggerezza. To włoskie słowo oznacza lekkość i nie jest przypadkowe, bowiem warstwę tekstową płyty stanowią fragmenty prozy włoskiego pisarza Italo Calvino zaśpiewane w oryginale. Mamy do tego barokowy wokal, szarpiącą się wiolonczelę i preparowaną gitarę. Co z tego wyszło? Płyta o baśniowym klimacie z ciekawymi momentami, jednak z mnóstwem niewykorzystanego potencjału tkwiącego w samym koncepcie.

Zacznijmy od krótkiej charakterystyki tego, co się tutaj dzieje. Preparowana gitara może kierować ku skojarzeniom z Fredem Frithem, Henrym Kaiserem czy Derekiem Baileyem, jednak… nic z tych rzeczy. Hałas, mrok wyrażany wprost i poszukiwanie kwasów zostały zepchnięte zupełnie na rzecz pojedynczych, ciepłych dźwięków, które w wykonaniu Zakrockiego często „błyszczą”. Gitara akustyczna, bo takiej tu użyto, brzmi trochę tak, jakby mieniła się różnymi barwami i paradoksalnie pojedyncze dźwięki wyrażają to najlepiej. W najbardziej ascetycznych momentach jest najwięcej kolorów. Ponadto trudno uniknąć skojarzeń z cytrą, przez co wrażenie wschodniej modlitewności tych dźwięków jest bardzo wyraźne. Ale o tym później.

Jest też wiolonczela, którą szarpie Michał Pepol. Dźwięki są mocno rozedrgane, nerwowe, a jeśli już muzyk gra pejzażowo, to chwilami zmierza w rejony prawie postrockowe. Do tego wokal Olgi Mysłowskiej, który pełen jest vibrata, wybrzmiewa bardzo mocnym tonem i nie boi się wielu ozdobników. Śpiew jest przestrzenny i płynny, momentami niemal mszalno-modlitewny. Oczywiście mamy tu jeszcze okazjonalnie używany preparowany fortepian, moog czy lap-steel guitar, ale występują one głównie w roli narzędzi budujących jaskiniowe tła czy efekt kapiącej wody. I tak to się prezentuje osobno.

Właśnie… osobno może nawet brzmieć to intrygująco, ale w połączeniuze sobą wypada bardzo średnio. Za pierwszym razem, kiedy słuchałem otwierającego płytę Delicatezza d’animo (Lekkość duszy), byłem pod niekłamanym wrażeniem. Pomyślałem, że jest to muzyka magiczna, baśniowa, a pompatyczny śpiew Mysłowskiej daje mnóstwo możliwości malowania wokalnych pejzaży! Co prawda nie znam włoskiego, nie rozumiem fragmentów tekstów Calvino, ale właśnie ten rodzaj niezrozumienia, który będzie pewnie towarzyszyć większości słuchaczy, tworzył klimat z pograniczna pastelowej fantastyki i śpiewu mszalnego.

Mówiąc wprost, pierwszy kontakt z dźwiękami Leggerezzy podniósł moje oczekiwania co do reszty zawartości. Niestety, było coraz gorzej. Utwór drugi – Sangue di Medusa (Krew meduzy) – i patent jest ten sam. Krótki instrumentalny wstęp, wokal z identycznym patosem co poprzednio, a na koniec wprowadzające jakiś jasny promień czy ciche katharsis kilkunastosekundowe outro. Jakbym słyszał drugi taki sam utwór. Tak jest w zdecydowanej większości materiału.

Lungo giro (Długa trasa), trzeci numer, dał mi nadzieję na zróżnicowanie, bowiem pojawia się partia mówiona, w ogóle mniej jest patosu, to chwila wyciszenia. Zaczęło robić się ciekawiej, ale szybko powróciliśmy do początkowej konwencji w dalszej części płyty. Tak już zostało, w zasadzie z dwoma wyjątkami – Come non fa meraviglia (Nie ma się co dziwić) i Eco malinconico (Melancholijne echo). W pierwszym z tych utworów dostajemy więcej odcieni, więcej załamań nastroju i różnego natężenia głośności w partiach wokalu. Drugi utwór to z kolei naprawdę melancholijna wokaliza, w której przestrzeń na instrumentarium jest ogromna, a produkcja pozwoliła na uzyskanie efektu echa, które odbija głos smutny i zagubiony. Takie momenty wyrywają z marazmu, który wynika z uwięzienia tej płyty niepotrzebnie w jednej, powtarzalnej formule. Zresztą wokal zajmuje tu tyle miejsca i uderza w bardzo mocne dźwięki, że trudno przymknąć oko (ucho?) na te powielające się patenty.

Nuda nie dotyczy na szczęście w takim stopniu instrumentalistów. Jedyne, co uważam za kompletnie niezrozumiałe w zawartości instrumentalnej tego krążka, to obecność tych dziwnych, połyskujących nieśmiałym promykiem światła zakończeń. Pojawiają się w prawie każdym utworze i zawsze miałem wrażenie, że nie wynikają płynnie z całej reszty, tylko zagrane są trochę na siłę. Ale poza tym mamy różnorodność i ciekawe momenty. W Eco malinconico na przykład jest wrażenie niepokojąco rozstrojonej, zimnej pozytywki. Później dołącza do niej nieśmiałe pociągnięcie smyczkiem po wiolonczeli i w tym samym momencie odzywa się wyrwana z nicości wokaliza. Ten smutek wzmocniony smyczkowym zawodzeniem jest po prostu przepiękny, jakby żywcem wyjęty z baśni. Ma w sobie jakąś tajemnicę, którą mogłaby skrywać pieśń okładkowego wieloryba. Muszę tu dodać, że obraz Joanny Karpowicz, który ją zdobi, jest wspaniały – pastelowo-nostalgiczny, odwołującysię do czystych dziecięcych imaginacji.

Leggerezza nie jest więc płytą, którą odbiera się lekko. Mnie trudno było przebrnąć przez całość nie ze względu na patos, którego nie cenię w muzyce aż tak bardzo, lecz przez uwięzienie koncepcji w schemacie. Powiedziałbym, że patos tutaj nawet zadziałał bardzo dobrze, bo mamy wrażenie odniesienia całości do prawdziwie klasycznie rozumianego piękna, które najlepiej wybrzmiewa w pierwszym utworze i tych momentach, które później odbiegają od reszty zawartości. Ta muzyka, będąca w swojej stylistyce trochę fragmentami medytacji czy nawet modlitw (jest tu wrażenie nielinearności), uderza w struny, które dla wielu mogą być strunami dotychczas nieodkrytymi. Jej dziwność i bajeczna swoboda są dużym atutem.

Mateusz Sroczyński

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO