Płyty Recenzja

Patryk Lewi Quintet – Logosonus

Obrazek tytułowy

Patryk Lewi, 2021

Jarosław Śmietana mówił kiedyś, że stara się, aby jego muzyka była „ładna”. I szczerze? Nic wcześniej ani później tak trafnie nie określało obiektu moich poszukiwań w jazzie. Owszem, lubię czasem free, bywałem nawet kiedyś w klubie Mózg, ale dźwięki, które harmonizują, nie rażą i nie drażnią, zachwycają melodyjnym powabem, to coś, co jest dla mnie na wagę złota – często w zbyt pogmatwanym uniwersum jazzu. Ostatnimi czasy odnoszę wrażenie, że wielu nowych jazzmanów, często fonograficznych debiutantów, kurczowo trzyma się obsesyjnej pogoni za czymś „nowym” – jakby w jazzie tylko o tę „nowość” chodziło. Tymczasem, jazz to również styl sam w sobie i aby istniało sensowne pogranicze, musi istnieć też solidny środek-fundament. Patryk Lewi Quintet, ekipa, która w tym roku za sprawą albumu Logosonus odsłania nam po raz pierwszy swoje oblicze, zdaje się doskonale rozumieć, że „dobry jazz nie jest zły”. Czerpiąc pełnymi garściami ze sprawdzonych przepisów muzycznej kuchni „fusion”, młodzi muzycy zabierają słuchaczy w lekko nostalgiczną podróż, przypominając o roli melodii w muzyce improwizowanej.

Ten album zachwyca mnie swoją solidnością. Jest bardzo zgrabnie ułożony pod względem dynamiki, przystępności brzmienia, melodyczności. Ewidentnie daje się wyczuć, że zarówno warstwa kompozytorska (w całości autorstwa lidera), jak i aranżerska są tu bardzo przemyślane i dopieszczone. Można by w odniesieniu do poszczególnych utworów szukać dźwiękowych cytatów, ale w tym przypadku nie byłoby to przytykiem. Na myśl przychodzą mi bowiem tylko krajowe i zagraniczne reprezentacje z wyższych sfer szeroko pojmowanej muzyki fusion XX wieku, a więc samo naśladownictwo ich jest już pewną sztuką.

Pośród brzmień znanych i lubianych jest jednak kilka smaczków – w mojej ocenie – bardzo udanych. Mówię o tu o nieznacznych modyfikacjach – chociażby potraktowaniu pitch bendem brzmienia starego, dobrego fender rhodesa (Paweł Odoszewski) czy przepuszczeniu gitary (Patryk Lewi) przez efekt rotary. Może nie jest to coś ekstra wysublimowanego, ale przykuwa uwagę, wywołuje uśmiech. Natomiast współgranie saksofonu (Michał Borowski) z gitarą w tematach – no cóż, klasyk, panie, klasyk…

Na takie przyjemne debiuty czekam, takiej muzyce i filozofii kibicuję. I robię to nie odżegnując się bynajmniej od awangardowych ciągot. Generalnie – im głębszy i bardziej zróżnicowany stylistycznie rynek, tym lepiej. Niech dla każdego będzie coś dobrego – a czasem i „ładnego”!

Wojciech Sobczak-Wojeński

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO