Płyty Recenzja

Stéphane Spira & Giovanni Mirabassi – Improkofiev

Obrazek tytułowy

Stéphane Spira & Giovanni Mirabassi, 2020

Od kiedy usłyszałem projekt włoskiego pianisty Giovanniego Mirabassiego z udziałem Andrzeja Jagodzińskiego na akordeonie, kolejne poczynania artystyczne pierwszego każdorazowo przykuwają moją uwagę (oczywiście za tymi Jagody też staram się nadążać). Lubię jego romantyzujący, klasycyzujący, niosący „filmową jakość” fortepian – muzykę, w której czuć czarowność i szyk Paryża (w którym działa Giovanni), a zarazem ciepło i swobodę Italii (skąd pochodzi). Improkofiev – wbrew temu, czego można by się spodziewać po tytule, nie zawiera jeno odniesień do muzyki przesławnego rosyjskiego kompozytora. Saksofonista Stéphane Spira i wspomniany pianista Mirabassi wdzięcznie improwizują tu także w oparciu o inne, zwiewne tematy.

Mamy więc Lawns Carli Bley, który tak subtelnie artystka zwykła wykonywać ze Steve’em Swallowem w fortepianowo-basowym duecie, a także nieśmiertelna i zabójczo piękna Gymnopédie No. 1 Erika Satiego. Będąc szczerze poruszonym wykonaniem owej melodii przez duet Spirabassi (taką grę słów mamy na okładce płyty), od razu wracam wspomnieniami do coveru tejże w aranżacji Blood Sweat & Tears, ale zwłaszcza do bardzo podobnej, jak na Improkofiev, zachwycającej mnie nieprzerwanie od 2001 roku interpretacji autorstwa rodzimego Classic Jazz Quartet (Klasyka na jazzowo). Utwory oryginalne Spiry, jak i te stanowiące synkopowane impresje na motywach Koncertu skrzypcowego nr 1 wspomnianego Siergieja Prokofiewa niosą najwięcej jazzowej werwy. W jednej części suity poświęconej twórczości Rosjanina pojawia się dodatkowy, harmonizujący głos wydobywający się ze skrzydłówki (Yoann Loustalot) i robi się naprawdę „Komedowo”.

Próżno jednak – nawet w tych ożywionych momentach – szukać dzikości rozimprowizowanego ansamblu (wspomnę, że tytułowemu duetowi towarzyszy całkiem sympatyczna sekcja rytmiczna). Dla mnie to nie zarzut, wszak wiem, że pewnego pomiarkowania ekspresji można spodziewać się po projektach Mirabassiego, ale tym zorientowanym na radykalne formalne trawestacje klasyki, Improkofiev może wydać się nazbyt wygładzony i sterylny. Ot, całkiem zgrabne przypomnienie klimatów spod znaku Brubeck–Desmond. Mnie to pasuje.

Wojciech Sobczak-Wojeński

Tagi w artykule:

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO