Płyty Recenzja

Tatvamasi - Haldur Bildur

Obrazek tytułowy

Tatvamasi Haldur Bildur

Audio Cave, 2019

Tatvamasi to zespół-instytucja. Oprócz standardowej działalności (płyty, koncerty) partycypuje w różnych projektach, jak cykl Muzyka Ucha Trzeciego, w ramach którego Tatvamasi zaprasza gości na wspólne improwizacje. Byli wśród nich między innymi Luis Vicente i Vasco Trilla, Alex’s Hand oraz Piotr Damasiewicz. Za warstwę kompozycyjną Tatvamasi odpowiada Grzegorz Lesiak (gitara), a oprócz niego żelazny skład formacji tworzą: Tomasz Piątek (saksofon tenorowy), Krzysztof Redas (perkusja) i, last but not least, Łukasz Downar (gitara basowa). Ten ostatni odpowiedzialny jest także za filozoficzną (lub quasi-filozoficzną) nadbudowę zespołu, której wyrazem są choćby przedkoncertowe introdukcje (dla mnie równie ekscytujące, jak sama muzyka formacji).

Łukasz Downar o najnowszym, piątym albumie zatytułowanym Haldur Bildur mówi tak: „Traktujemy naszą muzyczną wypowiedź jako element szerszej całości – korelację uczestniczenia w bujnym i abstrakcyjnym świecie sztuki oraz dynamicznych i nieprzewidywalnych doświadczeń życiowych. Albo po prostu narrację łączącą życie ze sztuką. W dialogu, konflikcie, umizgach. Być może tylko płyta muzyczna z elementami improwizacji potrafi uchwycić ten fenomen”. Tajemnicza nazwa nowego albumu Haldur Bildur jest trawestacją (delikatne, literowe przetasowanie) tytułu wiersza Józefa Czechowicza Hildur Baldur i czas. W sesji nagraniowej, zgodnie z tradycją, lubelski kwartet gościnnie wspomogli Anna Witkowska-Piątek (skrzypce), Małgorzata Pietroń (wiolonczela) i Jan Michalec (trąbka). Zespół dostał zatem wsparcie smyczkowo-dęte, a efektem kolaboracji siedmiorga muzyków są pokaźnych rozmiarów cztery utwory dające nam esencję współczesnego fusion.

Utwór otwierający Prawdziwy bohater bawi się sam świetną partią saksofonu Piątka zabiera nas gdzieś w nurt muzyki żydowskiej (skojarzenia z Eyalem Talmudim z izraelskiego Maloxa), ale tylko na chwilę, bo kompozycja trwa ponad 12 minut, a zmiany tempa i żonglerki gatunkami dokonywane są z arcylubością. Na uwagę zasługuje partia trąbki Michalca na tle progresywnego łojenia sekcji. Lecz to nie koniec, pierwszy utwór ciągle trwa, jest jeszcze miejsce na improwizacyjne i freejazzowe wycieczki, by na końcu, niejako docierając do punktu wyjścia, wrócić do klezmerskich klimatów przechodzących w finale w dramatyczne partie smyczków.

Owe smyczki są fundamentem lirycznego tematu w utworze U.L., który rozwija się w kierunku impro: trąbka imitująca wyjące wilki (moja interpretacja), transowa partia gitar i żywe solo saksofonu. Fusion pełną gębą otrzymujemy w utworze Chodzę spać do rzeki: bliskowschodnie echa korelują z mirażem progresji, bluesa i jazzu, a końcówka to już pejzażowa perełka w wykonaniu gości: korespondencja smyczków i trąbki tworzy zaskakującą, bo niemalże elegijną atmosferę.

Pęka ona niczym bańka mydlana wraz z początkiem zamykającego album utworu tytułowego. Anna Witkowska-Piątek tnie na skrzypcach skansenowe dźwięki i w tym multiinstrumentalnym oberku ochoczo skaczą wszyscy. Niezbyt długo, następuje cięcie i zespół ponownie przenosi się w sfery improwizacyjne. Podróże nieskrępowanej wyobraźni w kosmiczne rejony, na polskie drogi sprowadza co jakiś czas postfolkowy temat, by ostatecznie zakończyć zwariowaną i pełną niespodzianek podróż z Tatvamasi. Napakowali lubelacy dużo treści, rozdęli formę, ale nic w tym złego, wręcz przeciwnie, dzięki temu mamy możliwość przeżywania (interpretowania) ich muzyki za każdym razem inaczej. Ten porządek w chaosie naprawdę ma swój sens!

Autor: Michał Dybaczewski

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO