Audio Cave, 2020
Trochę wody w Wiśle – a raczej w Bystrzycy (bo chłopaki są z Lublina!) – już upłynęło od czasu wydania The Third Ear Music, ale z ręką na sercu śpieszę wyjaśnić, że wstrzymywałem się z recenzją nieprzypadkowo i z czystą premedytacją. Otóż świadom mnogości wydawnictw, jakie w okresie jesienno-zimowym pojawiają się każdego tygodnia, chciałem, aby kurz (choć w tym przypadku raczej gwiezdny pył) wokół ostatniego dzieła Tatvamasi opadł, by została nieco zapomniana, żebym mógł teraz wspaniałomyślnie ją przypomnieć, ogłoszając Urbi et Orbi, jak wspaniała rzecz została popełniona przez lubelską formację i zaproszonych przez nią gości.
Popełniona nie w jednym miejscu i czasie, bo album zawiera utwory z czterech cykli Muzyki Ucha Trzeciego organizowanych przez Tatvamasi w Lublinie od kilku lat. I w tym miejscu oddaję głos liderowi grupy, Grzegorzowi Lesiakowi, który w wywiadzie dla JazzPRESSu (3/2020) ideę tych koncertów wyjaśniał następująco: „Sama idea odwołuje się do tego, co robiliśmy jeszcze jako Do Świtu Grali, czyli tworzenia jednorazowych, improwizowanych projektów z udziałem różnych artystów, z jakimś pomysłem lub bez żadnego pomysłu. Coś, w czym nie ma ograniczeń. Wyszedł nam z tego cykl, który jest całkowicie nieregularny i na który nie mamy żadnych planów. Po prostu czasami się dzieją rzeczy. Te improwizacje z innymi muzykami bardzo nas rozwijają świadomościowo, są warte więcej niż kilkadziesiąt prób i rozmów”.
Improwizacja jest słowem-kluczem do świata Tatvamasi, tak jak ryba potrzebuje wody, człowiek powietrza, tak oni potrzebują improwizacji. Za powiedzenie basiście formacji Łukaszowi Downarowi: „Zakazuję ci improwizować”, dostałoby się na bank z liścia. Downar we wspomnianym wywiadzie mówił: „Przez improwizację w jakimś stopniu muzycy starają się wrócić do pierwotnego, powiedziałbym nawet dziecięcego stanu zafascynowania dźwiękiem. Często zagrali już tak zwane «wszystko» i przez to utracili zainteresowanie dźwiękiem w jego układach formalnych, a następnie dźwiękiem jako takim w ogóle”.
Na The Third Ear Music razem z Tatvamasi fascynację dźwiękiem praktykują takie tuzy muzyki improwizowanej, jak Piotr Damasiewicz (trąbka), Martin Küchen (saksofony), Luis Vicente (trąbka), Ivann Cruz (gitara), Vasco Trilla (perkusja), Peter Orins (perkusja). Jednak zgrzeszyłbym, wspominając tylko o męskiej stronie tego przedsięwzięcia, bo magnetyzmu w znacznej mierze nadają mu kobiety, a konkretnie wymykające się łatwemu definiowaniu wokalizy Marty Grzywacz i Agu Gurczyńskiej.
Zresztą ciężko jest określić źródła improwizacji, jaką słyszymy, gdyż są one wielorakie: jazz, psychodelia, krautrock, są echa Zorna, Ribota, sceny Canterbury czy szalonych projektów Dona Cherry’ego i Globe Unity Orchestra Alexandera von Schlippenbacha. To są jednak tylko moje domysły, mogą być mniej lub bardziej trafne, ale tak naprawdę nie ma to znaczenia. Istotny jest natomiast niezwykły efekt końcowy, który kupuję w całym wymiarze. Tatvamasi niewątpliwie wytycza własny dyskurs, a głowy muzyków są stale otwarte, artyści pobierają z otoczenia to, co najlepsze, a ciągłe poszukiwanie ich podnieca.
Kierunki poszukiwań są w ich przypadku nieodgadnione, czego przykładem może być fragment mojej rozmowy z Łukaszem Downarem na Facebooku: „Beethoven mi sie nie podoba, no panie… przypomina mi pogwizdywanie mojego dziadka. Lubię takiego czeskiego kompozytora Martinů, mam jego kilka rzeczy, plus Walton, wiadomo – Debussy, plus bezzębni Cyganie z Węgier nad ogniskiem a cappella”. Takie podejście gwarantuje, że Tatvamasi zaskoczy nas jeszcze nie raz, a przecież o to właśnie w tym wszystkim chodzi.
Autor: Michał Dybaczewski