Płyty Recenzja

W stronę oswojonego jazzu

Obrazek tytułowy

Wojtek Mazolewski – Yugen

Agora, 2021

Nowy projekt Wojciecha Mazolewskiego o nazwie Yugen miałem okazję poznać przedpremierowo podczas koncertu w Teatrze Roma (relację z tego wydarzenia znajdziecie Państwo na łamach JazzPRESS-u w numerze 10/2021). Wrażenia moje były pozytywne, bo i nietypowa wolta stylistyczna, i ciekawa stylizacja artysty, i klimat spontanicznego jamowania, a w dodatku charytatywna akcja w tle. Ostatniej, ubiegłorocznej płyty Pink Freud Piano forte brutto netto nie miałem zaś do tej pory okazji słyszeć. Jesień 2021 przyniosła mi zatem podwójne zetknięcie z dwiema „pandemicznymi” propozycjami Wojciecha Mazolewskiego, które spróbuję niniejszym zgrabnie scharakteryzować, poczynając od najnowszej.

Jak ta, całkiem przyzwoita w warunkach koncertowych, muzyka broni się na albumie? Wypada całkiem poprawnie i jest kolejnym dowodem na talent lidera do formułowania artystycznych wypowiedzi, które łączą zorientowanie komercyjne z muzyką niepozbawioną ambicji. Najnowsza odsłona twórcza młodszego brata awangardowego Mazzolla to płyta, która trafiłaby w gusta nawet tych, którzy na słowo „jazz” reagują alergicznie, czy takich, dla których Pink Freud bywa za ostry. Być może dlatego, że materiał Yugen, jak sądzę, nie był projektowany jako projekt jazzowy per se. To bardziej zapis spontanicznego jamowania na zapętlonych kilku (maks czterech) nieszczególnie pogmatwanych harmonicznie akordach. Tu liczy się pozytywny klimat, a wręcz wyartykułowany słownie przekaz (chociażby w Manifeście czy Mocy).

Nie jestem ekspertem od gitary elektrycznej, jednak jako wieloletni obserwator działalności Mazolewskiego mogę z całą pewnością stwierdzić, że na basówce idzie mu znacznie sprawniej. Z drugiej strony – jego oszczędna w środkach gra na retro brzmiącym elektryku, konweniuje z lekką, niewymagającą treścią proponowaną przez cały zespół. Na płycie odnajduję kilka znajomych tropów (choć może to tylko moje skojarzenia?). Przykładowo – w utworze tytułowym słyszę echa Claptonowskiego Wonderful Tonight, a Union to dla mnie klimaty reprezentowane przez ciekawą teksańską kapelę – Khruangbin, krótkie Ko No Yokan czerpie z japońskiego surfu, a ostatni numer Flower Power to już ukłon stylistyczny w stronę Neila Younga. Celowo czy przypadkowo – słychać tu morze (może Morze Japońskie?) odniesień do dźwięków z różnych muzycznych parafii.

Jakkolwiek by na to patrzeć, „gitarowy” Mazolewski to zarówno ciekawostka rynkowa, jak i rodzynek w jego dyskografii i pewnego rodzaju rozwinięcie „japońskiego” nurtu twórczości, który objawił się dekadę temu na Horse & Power Pink Freud, do której to grupy wrócę za moment – zgodnie z zapowiedzią. Dla mnie Yugen byłby propozycją jeszcze ciekawszą, obdarzoną większym potencjałem, gdyby jednak zrezygnować z wielokrotnie pojawiających się melorecytacji. Wszelkie te manifesty można by rozwinąć w książeczce płyty lub dodać utwory z melorecytacją jako bonus tracki do totalnie instrumentalnej płyty. Wówczas Yugen zyskałby na uniwersalności – każdy mógłby, zatapiając się w tych relaksujących, egzotycznych dźwiękach, tworzyć własne narracje. Tymczasem zaproponowane już, gotowe teksty – nie tylko rozbijają uwagę, narzucają pewien sposób interpretowania tych numerów, ale i mogą razić naiwnością słuchaczy co bardziej wyczulonych na ambitny przekaz w muzyce czy niegustujących w idyllicznych, dalekowschodnio-hipisowskich wywodach.

pianofortebruttonetto.png

Pink Freud – Piano forte brutto netto

Mystic Production, 2020

Powracając na chwilę do macierzystej kapeli Mazolewskiego – Pink Freud i płyty Piano forte brutto netto – stwierdzam, że lider konsekwentnie realizuje za pomocą tego projektu hasła widniejące na jego wytatuowanych palcach (jazz i punk). Tu cokolwiek rockandrollowe podejście przenika się z jazzowym czujem, tworząc angażującą, energetyczną całość. I jak to u Freudów, nie brakuje saksofonowo-trąbkowych melancholijnych tematów (Pink Pepper, Pink Porto), ale i porządniejszego rockowo-elektroniczno-psychodelicznego kopnięcia (B4, Full Forward).

Zresztą dynamika krążka jest tak skonstruowana, aby zapewnić po równo tych łagodniejszych i tych mocniejszych doznań (pewną wymienność sugeruje też tytuł albumu). Brzmienia ansamblu nie można z niczym pomylić. Modyfikowana elektronicznie trąbka i elektroniczne plamy dźwiękowe, upstrzenia w rodzaju dźwięków kalimby czy klimatycznych synthów (Adam Milwiw-Baron), rzężący, podbijający groove saks baryton (Karol Gola, Arek Kopera), bezlitośnie rockowa perkusja (Rafał Klimczuk) i melodyjny, czasem mantrowy, niespokojny, ale miejscami bardzo liryczny elektryczny bas lidera. Tu Mazolewski-rockman z jazzową duszą (lub na odwrót) pozwala sobie nawet na mininawiązanie do innego kolegi po basie – Flea – z Red Hot Chili Peppers (w utworze Pinda Linda), z którym łączy go na pewno sceniczna żywiołowość, dystans i pozytywne usposobienie.

Mam poczucie, że niegdysiejsze Monster of Jazz czy wspomniane Horse & Power (tu: mój ulubiony repertuar Freudów – szczególnie w wersji koncertowej) – robiły na mnie większe wrażenie, ale czy takie rozważania mają właściwie sens? Czasy były inne, a propozycje Pink Freud świeższe, zawsze trochę inne od poprzednich. Piano forte brutto netto nie ma w moich oczach (czy uszach właściwie) tego efektu „wow”, ale stanowić by mogło dobre zamknięcie pewnego etapu – jako ostateczna, pełnokrwista prezentacja wypracowanego soundu – ze wszystkimi prądami twórczymi które składały się na tego „jazzowego potwora”. Czy na tym koniec? A może nowy rozdział? To pytania nie do mnie, a odpowiedzi nie ośmieliłbym się twórcom sugerować. Powiem tylko, że melancholijne, utrzymane w klimacie lounge music kończące Pink Sunrise przypomniało mi, ile wzruszeń i energii dała mi ta kapela od czasów Sorry Music Polska (bo to od tego drugiego LP rozpoczęła się w 2003 roku moja z nimi podróż). I za tę refleksję dodaję najnowszym Freudom dodatkowy plus.

Mimo mojego lekkiego sceptycyzmu myślę, że Piano forte brutto netto to propozycja dojrzała (o ile można tak powiedzieć o tej punkowej duchem ekipie), jak zawsze na wysokim poziomie i nadal – nawet jeśli to echa niegdysiejszej chwały – oryginalna na tyle, że nie ma bezpośredniej konkurencji na naszej scenie. Za pomocą nowych nagrań (zwłaszcza zaś Yugen) Wojciech Mazolewski ma szansę jeszcze bardziej rozszerzyć swoją grupę docelową. Być może jej członkowie – dzięki twórczości pozytywnego lidera – dryfować będą coraz to bliżej, odważniej, wokół oswojonego już trochę jazzu. A jeśli nie, to i tak obcować będą z muzyką z klasą – czerpiącą, jak zawsze, z wielu gatunków, wykonaną sprawnie, zaprezentowaną w ciekawy sposób (mowa tu również o „stylówie” artysty). Dla mnie spotkanie z kolejnymi odsłonami Mazolewskiego to zawsze ciekawa sytuacja i powiew „światowego podejścia” do tworzenia muzyki czy bycia artystą w naszym kraju.

Wojciech Sobczak-Wojeński

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO