Płyty Recenzja

Weezdob Collective – Komeda. Ostatnia retrospekcja

Obrazek tytułowy

Weezdob Collective, 2020

Na dziewięćdziesiątą rocznicę urodzin Krzysztofa Komedy mamy jak znalazł jeden z najnowszych hołdów oddanych pianiście – zespołu Weezdob Collective, który przypomniał o sobie płytą Komeda. Ostatnia retrospekcja. I choć chęć upamiętnienia mistrza największego z wielkich to bardzo chwalebna motywacja do nagrań, to jednak, moim zdaniem, nie wystarczyła ona, by zapewnić ciekawy artystyczny efekt końcowy.

Weezdob Collective to zespół, który dał się poznać światu całkiem przyzwoitą płytą Star Cadillac. Zwracała na niej uwaga gra harmonijkarza Kacpra Smolińskiego oraz bardzo pomysłowe wykorzystanie partii elektronicznych. Komeda. Ostatnia retrospekcja jest przedsięwzięciem zgoła innym, które określić można mianem poematu muzycznego. No właśnie, wydaje się, że to raczej słowo odgrywa rolę pierwszoplanową, spychając muzykę nieco na boczne tory. Tekst narracji stworzony został przez Tomasza Lacha – syna Zofii Komedy-Trzcińskiej, którego z Komedą łączyła głęboka więź, bliska tej rodzącej się na linii syn-ojciec, lecz czasami przypominająca również tę powstałą pomiędzy dwoma dobrymi kumplami. Cały tekst wyrecytował aktor teatralny Mariusz Zaniewski.

Niestety jednak efekt końcowy jest raczej mdły, a kolejne słowa po prostu „przelatują”, niczym specjalnym nie zaznaczając swojej obecności w świadomości odbiorcy. Mam przy tym wrażenie, że sam tekst jest w porządku – czasami nieco naiwny i zbyt dosłowny, lecz na pewno intrygujący. To raczej kwestia barwy głosu Zaniewskiego, która, choć bardzo przyjemnie i profesjonalnie brzmiąca, nie pasuje jednak do tej nie do końca spokojnej i oczywistej przecież historii.

Jeżeli chodzi o warstwę muzyczną, to koniec końców odniosłem wrażenie, że panowie w takiej formule po prostu trochę się męczą. Kompozycje wydają się nienaturalne, jakby wymyślone trochę na siłę, wyłącznie pod koncepcję tego projektu. Brakuje w nich jakiejkolwiek śpiewności i melodyjności, nie wspominając już o swoistym „falowaniu” struktury, tak charakterystycznym dla utworów Komedy. Oczywiście w pełni doceniam, że muzycy nie starają się ślepo odtwarzać stylistyki stworzonej przez mistrza z Poznania, lecz sztywność i nachalna schematyczność w nawiązywaniu do jego twórczości jest co najmniej zauważalna (a co gorsza, także irytująca).

Płyta Komeda. Ostatnia retrospekcja to raczej nieudany eksperyment. O wiele ciekawszą formą upamiętniania twórczości Komedy jest korzystanie z jego dorobku w sposób twórczy, który polegać może w równej mierze na próbie uchwycenia jego muzycznej wrażliwości, jak i zerwaniu z nią. Właśnie takie odwołanie powoduje, że muzyka ta pozostaje „wiecznie żywa” i nie daje się sprowadzić do roli wzorca, który wszyscy podziwiają, ale nikt nie próbuje go zrozumieć.

Obawiam się, że ta płyta ze względu na ziejącą z niej nudę może zniechęcić do sięgania po dorobek Komedy. A to akurat byłoby niepowetowaną szkodą, bo jego muzyka jest po prostu nieśmiertelna. Pozwólmy, by to ona wybrzmiewała, niech Komeda pozostanie mentorem i swoistą siłą sprawczą rozwoju polskiego jazzu. Jego twórczość jest przecież na tyle mocna i wyrazista, że bardzo dobrze poradzi sobie bez szkolnie brzmiących muzycznych pomników.

Jędrzej Janicki

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO