(Pawlik Relations Recording, 2023)
Muzyczne spotkanie ojca z synem celem wspólnego jamowania niesie ze sobą obietnicę – tak spontaniczności, jak i luzu. Duet Pawlik & Pawlik (Włodek na fortepianie i Łukasz w tym projekcie akurat na wiolonczeli) tak spokojnie, w nienapuszony sposób, oddaje się wspólnej przyjemności improwizowania na znanych i lubianych motywach z repertuaru Pawlika ojca. Otrzymujemy tu m.in. cudownej natury Ellenai z kapitalnego albumu Anhelli (2006), No Words z pamiętnego Nostalgic Journey: Tykocin Jazz Suite (2009), ale i dwa numery ze starszej płyty The Waning Moon (1999) – melancholijną kompozycję tytułową oraz rozszalałe harmonijno-rytmicznie Pieniny.
Przyznać należy, że całego tego recitalu słucha się z ogromną przyjemnością, co jest zasługą nobliwego współgrania fortepianu z wiolonczelą, zwiewności i atrakcyjności tematów, wysokiego kunsztu wykonawczego i wspomnianej wyżej rodzinnej nici porozumienia, przekładającej się na performance niewymuszony, prawdziwie partnerski. Jedynym utworem, który tak naprawdę nie wpisuje się w proponowaną tu „bajkę”, są końcowe Pieniny, zrywające z koncepcją duetu na rzecz rozszerzenia przez Pawlikasyna instrumentarium o elektryczny bas i perkusję, niweczące dotychczasowy idylliczny klimat za pomocą porwanych rytmicznie, hardbopowych patentów (coś pokroju Transylvanian Dance z ww. Anhellego). Dotychczasowa dynamika materiału skłoniłaby mnie raczej do utrzymania błogiego spokoju do końca albumu, ale zgaduję, że Panowie chcieli pokazać, że potrafią też wspólnie zagrać mocniej i, przy odrobinie fantazji, mogliby być samowystarczalni, nagrywając wysokojakościowy album bogatszy w aspekcie instrumentarium.
Zetknięcie się z tym albumem przypomniało mi płytę, w której się kiedyś zakochałem, a było to Night Song (2011) Ketila Bjørnstadai Svante Henrysona – odpowiednio na fortepianie i wiolonczeli. Zupełnie inna to jednak historia, bo Skandynawowie proponowali pełną tajemnicy, przestrzeni i zadumy „małą nocną muzykę”, natomiast Pawlikowie afirmują ciepło dnia – pozytywną energię, lekkość i wyobraźnię – jakże ważne, potrzebne w jazzowych (i rodzinnych) spotkaniach.
Wojciech Sobczak-Wojeński