Recenzja

David Murray Infinity Quartet – Be My Monster Love

Obrazek tytułowy

Recenzja - opublikowana w JazzPRESS - październik 2013
Autor: Andrzej Patlewicz****

David Murray to gigant saksofonu. Od czasu, kiedy nagrał wraz z The Cuban Ensemble płytę poświeconą Nat „King” Cole’owi En Espanol (tak samo zatytułowała swoją ostatnią płytę Natalie Cole), którą z wielkim pietyzmem prezentował podczas Jazzu nad Odrą w 2011 roku, dostarczył nie tylko jazzowej publiczności wiele radości. Jeśli spojrzymy wstecz, zauważymy, że od debiutanckiego krążka Flowers for Albert, minęło ponad trzydzieści lat. Od tamtego czasu niestrudzenie komponuje, nagrywa i poszukuje nowych wyzwań. Niezależnie od tego, czy gra w kameralnych składach (fenomenalne Death of Sideman), czy też z big-bandem (pod kierownictwem Butcha Morrisa), saksofonista w obu przypadkach hołduje tradycji. David Murray, z którym zamieniłem kilka słów podczas JnO, okazał się muzykiem, który śledzi nowinki i wie co we współczesnym jazzie piszczy.

Wszystkie moje wątpliwości Murray zdmuchnął w pierwszych taktach najnowszej płyty Be My Monster Love, nagranej z wokalistami: Macy Gray i Gregorym Porterem. Macy Grey słyszymy w tytułowym utworze przepojonym odrobiną soulu. Wokalistka bardziej kojarzona jest z estetyką RnB i soul, ale i tu poradziła sobie ze skomplikowanymi układami harmonicznymi. Gregory Porter, którego zdumiewająca skala głosu, nieskazitelna dykcja i intonacja pojawiają się w trzech numerach („Army of the Faithful”, „About the Children” i „Hope is a Thing with Feathers”), nawiązuje do najlepszych przedstawicieli tego gatunku (Billa Withersa czy Donny Hathaway’a). Od pewnego czasu cały jazzowy świat pochyla się nad jego głosem i muzyczną wyobraźnią. Ważną postacią na tym albumie jest także kornecista Bobby Bradford, mimo że Murray zaprosił go jedynie do utworu „The Graduate”.

Muzyk znakomicie przemycił do nowej formuły nieco nowoorleańskie rytmy. Energetyczną, radosną harmonię dostarczają nam dodatkowo muzycy z podstawowego składu Murray’a; pianista i organista Marc Cary, kontrabasista Jaribu Shahid oraz perkusista Nasheet Waits. Już same nazwiska mówią za siebie. Nie ma na krążku słabych punktów, ale też nie ma trzęsienia ziemi. Poza klasycznym jazzem jest też odrobina nostalgii („French Kiss for Valerie”, „Sorrow Song”). Murray grający we wszystkich utworach na tenorze jest kompozytorem i aranżerem zaledwie czterech kompozycji. Pozostałe należą do Ishmaela’a Reeda i Abiodun’a Oyewole’a. Bonusowym utworem (co się zresztą już rzadko na płytach zdarza) jest kompozycja „A Dangerous Kind of Love”. Co więcej klimat soulowo/rhythm and bluesowy David Murray połączył w nowe, całkiem przepyszne jazzowe danie. Spróbujcie!

Artykuł pochodzi z JazzPRESS - październik 2013, pobierz bezpłatny miesięcznik >>

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO