Recenzja

Tomasz Szukalski – Tina Kamila

Obrazek tytułowy

Recenzja - opublikowana w JazzPRESS - czerwiec 2013
Autor: Roch Siciński****

Nie jest to jeden z tych albumów Szukalskiego, kiedy przy pierwszym odsłuchu włosy na rękach jeżą się w klucze wiolinowe. Zresztą pierwszego odsłuchu już nawet nie pamiętam. Jednak jestem pewien, że to płyta, która przynosi kompromis. Fani Tomasza Szukalskiego, obojętnie czy najbardziej ceniący okres ostrego free, czy okres bluesowego duetu z Januszem Szprotem, spotykają się tutaj – w połowie drogi – przy Tina Kamila podają sobie ręce i wspólnie zachwalają mistrza.

Longplay wydany w 1986 roku przez Polskie Nagrania, został w tym roku wznowiony na nośniku CD. Wznowiony w pełnym tego słowa znaczeniu. Bez niemal żadnej ingerencji graficznej, co już szczerze mówiąc, nie jest dla nas nowością. Tak więc przeczytać liner note’a udało mi się dzięki posiadaniu czarnej płyty; na reedycji czcionka jest dla mnie naprawdę za mała... W tym opisie nikt inny jak Tomasz Tłuczkiewicz – doskonały w tej roli – słusznie zauważa, że jest to debiut Tomasza Szukalskiego. Debiut? Przecież po drodze do roku 1986 były płyty z Namysłowskim, The Quartet, ze Stańką, SBB czy Time Killers. No tak, ale debiut pod własnym nazwiskiem. Zespół tytułowany jako Tomasz Szukalski Quartet dopiero miał się po- jawić na scenie. I cóż na tym dojrzałym fonograficznym starcie słyszymy? Standardy – jak to często z debiutami bywa – plus po jednej kompozycji od Jana Ptaszyna Wróblewskiego, Bronisława Suchanka i samego lidera. No to wkładamy elegancką płytę do odtwarzacza, bo długo do tego materiału nie wracałem...

Zaczyna brzmieć 10 krótkich kompozycji zaaranżowanych przez Ptaszyna Wróblewskiego, a wykonanych przez towarzyszącą soliście Grand Standard Orchestra z sekcją rytmiczną w składzie Karolak/Oleszkiewicz/Bartkowski. Aranżacje są charakterystyczne; snujące się smyki, pląsający fortepian, dodające smaczku flety poprzeczne, przyjemne podejścia i zejścia na początku i końcu każdej formy, tak naprawdę są to aranżacje muzyki rozrywkowej. Taką też funkcję może pełnić omawiany krążek. Jest oczywiście pięknie! Prawda jest taka, że wystarczy zamiast saksofonu wstawić partię wokalną Igi Cembrzyńskiej, czy Kaliny Jędrusik i... klops – wbrew pozorom jest tutaj co spieprzyć. Cała uwaga słuchacza niezakłócenie skupia się na soliście. Jednak Szukalski to solista jakich mało, dźwiga przyszykowaną sztangę repertuarową właściwie bez mrugnięcia okiem. Dzięki niemu aranżacje bronią się bez skazy, wydają się idealne. Choć moimi ulubionymi momentami krążka są „Tina Kamila”, w której lider, a zarazem kompozytor pozostawił sobie jeszcze więcej miejsca niż w pozostałych utworach oraz bajeczna kadencja kończąca kompozycję Ptaszyna – „Dolej Olej”. Cały album wypełniają soczysta fraza, ciepłe brzmienie mieszczące momentami niezwykle dużo powietrza, doprowadzona do perfekcji artykulacja, z której słynął saksofonista i delikatne wyskoki, poza pozornie potulnie ułożone improwizacje. Właściwie jest to materiał szkoleniowy. Co można zagrać, by zmieścić jak najwięcej szlachetnego jazzowego saksofonu, jednocześnie nie wchodząc w czyjąś skórę – pozostając sobą? Solista tchnął życie w gotowe aranże, nadał charakter – swój własny, niepodrabialny sznyt. Kiedy porównuję różne pozycje z całej dyskografii Szukalskiego, zaskakuje mnie jego elastyczność, która nie wpływa na indywidualny styl. Zawsze jesteśmy w stanie rozpoznać Szakala i nie chodzi tu tylko o brzmienie jego saksofonów, ale także, a właściwie przede wszystkim, o frazowanie. Nie ma znaczenia czy tnie powietrze z Vesalą, czy szyje Benem Websterem ze smykami orkiestry Ptaszyna. Lider opowiadał, że pomysł na płytę wyszedł od Ptaszyna Wróblewskiego, a on tylko przyjął propozycję. Dobrze, że to zrobił. Płyta jest artystycznym sukcesem, a obawiam się, że zmia- na solisty mogłaby tym sukcesem niebezpiecznie zachwiać. My natomiast znamy kolejne wcielenie jednego z największych.

Oczywiście jak każda reedycja tak i Tina Kamila daje nadzieję, że albumy sprzed wielu lat mogą zagościć w dzisiejszych Empikach, co teoretycznie pozwala zwiększać liczbę odbiorców doskonałej muzyki. Może warto pójść z duchem czasu i odgrzać stare nagrania w sposób legalny w chmurze internetu?

Artykuł pochodzi z JazzPRESS - czerwiec 2013, pobierz bezpłatny miesięcznik >>

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO