Recenzja - opublikowana w JazzPRESS - styczeń 2014 Autor: Kacper Pałczyński
Myślę, że nie przesadzę, a już na pewno nie będę oryginalny, jeżeli napiszę, że najnowsza płyta Adama Pierończyka The Planet Of Eternal Life, to po prostu prawdziwy ewenement. Została bowiem przez niego nagrana w całości solo na saksofonie sopranowym, bez dodawania jakichkolwiek kolejnych ścieżek, a do tego jeszcze nie w tradycyjnym, sterylnym studiu, lecz w XIV–wiecznej wieży położonej w niemieckim Peitz.
Pomysł, trzeba przyznać, zaskakujący i bardzo odważny. Niczym zaskakującym nie są pojawiające się co i rusz albumy solowe pianistów, również dla gitarzystów jest to temat do udźwignięcia. Ale saksofon solo przez 60 minut to już zupełnie inna sprawa.
Za pomocą instrumentu, którym można grać wyłącznie melodię, nie jest już tak łatwo utrzymać uwagę słuchacza podczas dłuższej wypowiedzi muzycznej. Brak wsparcia rytmicznego i harmonicznego natychmiast obnaża nawet najdrobniejsze potknięcia, w tym także nawet chwilowy brak skupienia muzyka. Konwencja solowego grania na instrumencie wyłącznie melodycznym wymaga więc ogromnej inwencji, posiadania jasnej i spójnej wizji artystycznej oraz sporej pewności siebie. Adam Pierończyk dodatkowo postanowił utrudnić sobie to i tak już karkołomne zadanie i zdecydował się na nagranie płyty w całości na saksofonie sopranowym, który z reguły nie jest tak posłuszny obsługującemu go muzykowi, jak chociażby jego tenorowy krewny, który zdecydowanie chętniej poddaje się wszelkim saksofonowym sztuczkom. Ten album jednak pokazuje, że Pierończyk opanował ten instrument w stopniu pozwalającym mu na całkowicie swobodne prowadzenie za jego pośrednictwem narracji muzycznej.
W trakcie słuchania płyty możemy wielokrotnie przekonać się, że żadne techniczne przeszkody dla tego saksofonisty po prostu nie istnieją (altissimo!!!). Ogranicza go wyłącznie jego własna wyobraźnia. Od razu jednak uspokajam – na The Planet Of Eternal Life najważniejsza jest melodia i opowieść snuta przez Pierończyka. Biegłość techniczna stanowi jedynie środek wyrazu. Muzyk nie zalewa nas kaskadą dźwięków, niczego nie udowadnia i nie popisuje się. Zamiast tego konstruuje piękne melodie, buduje odpowiedni nastrój. Świadczy to o jego dojrzałości muzycznej i doświadczeniu. Dodatkowo bardzo świadomie korzysta on z miejsca, w którym dokonano nagrania. Pierończyk szanuje więc ciszę, często gra wręcz na granicy szeptu, wykorzystuje także naturalny w takich budowlach pogłos. Na szczęście jednak również samego nagrania dokonano w sposób przemyślany. Słyszymy więc saksofon (a czasami również samego artystę) z bardzo bliska, a wspomniany już pogłos został na tyle okiełznany, że nie powoduje zlewania się ze sobą fraz i poszczególnych dźwięków, które pozostają całkowicie klarowne. Dodaje on jedynie całemu nagraniu przestrzeni i oddechu, a szlachetne- mu brzmieniu saksofonu Pierończyka – naturalności oraz ciepła.
Na płycie artysta zamieścił niemal wyłącznie autorskie kompozycje, za wyjątkiem dwóch standardów:
„Cherokee” i dwukrotnie nagranego „Giant Steps”. Muzyka zawarta na płycie jest przy tym bardzo komunikatywna i – co nie jest oczywiste przy tego rodzaju nagraniach – chętnie się do niej wraca. Celem artysty nie było bowiem, na szczęście, zaskoczenie słuchaczy za wszelką cenę swoim eksperymentem i zarejestro- wanie na siłę czegoś, czego jeszcze nie było, lecz tylko – i aż (!!!) – nagranie pięknej muzyki i wyrażenie siebie za pośrednictwem saksofonu sopranowego. Zastanawiałem się początkowo, czy nie byłoby dobrym rozwiązaniem, gdyby Pierończyk sięgnął w kilku utworach po saksofon tenorowy, dla przełamania jednostajnego brzmienia płyty. Doszed- łem jednak ostatecznie do wniosku, że spójność albumu i panującego na nim nastroju mogłaby przy tym mocno ucierpieć.
Należy jednak pamiętać, że muzyka zawarta na tym albumie dopiero wtedy ukaże się słuchaczowi w pełnej krasie, gdy ten poświęci jej należytą uwagę. W trakcie słuchania najnowszej płyty Adama Pierończy- ka warto bowiem skupić się wyłącznie na niej. Gwarantuję każdemu, kto poświęci trochę swojego czasu i dobrze się wsłucha, że w zamian otrzyma doskonałe wrażenia artystyczne, a dodatkowo wyciszy się i choć na chwilę zapomni o gnającej dookoła codzienności.
Artykuł pochodzi z JazzPRESS - styczeń 2014, pobierz bezpłatny miesięcznik >>