Recenzja

Keith Jarrett – Concerts. Bregenz Munich

Obrazek tytułowy

Recenzja - opublikowana w JazzPRESS - luty 2014 Autor: Krzysztof Komorek

Keith Jarrett nie rozpieszcza słuchaczy intensywnością swoich solowych występów – zwłaszcza w Europie. Bywa tu rzadko i ma swoje ulubione miejsca, poza którymi pojawia się niechętnie. I chociaż mamy dziś tanie linie lotnicze, które skracają nam odległości, to jednak uczestnictwo w solowym koncercie tego muzyka jest rarytasem.

Dlatego dobrze, że od czasu do czasu pojawiają się rejestracje koncertów, tych całkiem niedawnych, ale także wyszperanych gdzieś w archiwach występów sprzed lat.

Z taką sytuacją mamy do czynienia właśnie teraz. ECM wydało pod koniec roku 2013 trzypłytowy zestaw zawierający koncerty z roku 1981 z Bregencji i Monachium. Jest to reedycja nagrań wydanych wcześniej na płytach winylowych. Ponadto płyta Bregenz była już wcześniej dostępna jako samodzielny tytuł na CD.

Jednakże recenzji sensu stricto nie będzie. Już spieszę z wyjaśnieniem dlaczego. Otóż przyznam się, że biorąc po uwagę pozycję tego muzyka w świecie jazzu, ocenianie jego twórczości wydaje mi się nieco nie na miejscu. Mój z lekka nabożny stosunek do Keith Jarretta nie pozwala na wystawianie mu cenzurek. Postaram się jednak w miarę obiektywnie przekazać to, czego można się spodziewać po omawianym wydawnictwie. Koncerty Jarretta z ostatnich lat są zupełnie inne, ale Concerts Bregenz Munich nie będą stanowić jakiegoś stylistycznego odkrycia dla jego miłośników. Oba koncerty zawierają przede wszystkim długie dziesięcio-, dwudzie- stokilkuminutowe improwizacje, podobnie jak inne, solowe wykonania z tego okresu jego kariery. Znający wcześniej publikowane zapisy koncertów Jarretta odnajdą tu podobne klimaty i nastroje co w nagraniach z Bremy, Lozanny czy mediolańskiej La Scali. Koncert w Bregencji zawiera bardziej melodyjne, rytmiczne kompozycje oraz zagraną na bis balladę „Heartland”.

Koncert w Monachium rozpoczyna się lirycznym wstępem, ale Jarrett szybko przechodzi do gry bardziej free i kontynuuje to w kolejnych improwizacjach. Bisy to ponownie „Heartland” oraz „Mon Coeur Est Rouge” – własnej kompozycji temat z filmu pod tym samym tytułem, który pojawił się już na nagraniach z Carnegie Hall z angielskim tytułem „Paint My Heart Red”. Dynamikę wykonań podkreśla przytupywanie Jarretta i wybijanie rytmu dłonią na instrumencie. Tego prawie dwu i pół godzinnego zestawu nagrań znakomicie słucha się jako całości. Zróżnicowanie formy improwizacji i zmienność nastrojów obu nagrań nie pozwalają się nudzić. To Jarrett w swojej najwyższej formie i aż dziwne, że ECM tak długo czekało z reedycją nagrań z Monachium. Płyty mogą stanowić też ciekawy wstęp do dalszej eksploracji solowych dokonań Jarretta, dla rozpoczynających poznawanie tego artysty, bo mamy tu stylistyczny przekrój jego koncertowych prezentacji.

Wydawnictwem tym warto się jednak zainteresować także z innego powodu. O muzyce Jarretta nie jest łatwo się wypowiadać. Trudno jest znaleźć pretekst do krytyki, z drugiej strony niełatwo też napisać coś odkrywczego. Dzisiaj wspomina się więc częściej o Jarrett’cie w kontekście rzekomych skandali koncertowych, uporczywej walki z osobami zakłócającymi w jego przekonaniu przebieg występu. Mało kto wnika jednak w przyczyny owej krucjaty. Dlatego między innymi warto zapoznać się z załączoną do płyty książeczką, gdzie znajdziemy krótką notkę autorstwa samego Jarretta (a także poświęcone mu: esej Petera Ruedi oraz poemat Michaela Kruegera).

Notatkę, która jest wykładnią przekonań dotyczących muzyki, koncertowania, improwizacji. Idei, która zakłada, że w przypadku koncertu nie mamy podziału na wykonawcę i publiczność, ale że wszyscy oni są równoprawnymi uczestnikami procesu twórczego („everyone in the hall is participating in the music (...) everyone is a pianist”). Istoty procesu odbioru muzyki, gdzie nie wystarczy słyszeć, ale trzeba słuchać („you’re not only hearing, you’re LI- STENING”). Pamiętam z jakim żalem w głosie mówił Jarrett podczas londyńskiego koncertu rok temu, że 65 lat ćwiczeń i gry na fortepianie jest dla wielu osób mało ważne, bo liczy się jedynie zrobienie artyście podczas koncertu zdjęcia, często zresztą marnej ja- kości. Te słowa to kwintesencja ustawicznego dążenia Jarretta do doskonałości przekazu, ale i doskonałości odbioru.

Artykuł pochodzi z JazzPRESS - luty 2014, pobierz bezpłatny miesięcznik >>

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO