Recenzja

Pat Metheny Unity Group – Kin

Obrazek tytułowy

Recenzja opublikowana w JazzPRESS - kwiecień 2014 Autor: Krzysztof Komorek

Ostatnie nagrania firmowane przez Pata Metheny’ego przyjmowałem z ogromnym entuzjazmem. Najpierw Pat Metheny Unity Band – docenione na całym świecie nagrania kwartetu, które stanowiły znakomity początek współpracy z nowym saksofonistą Chrisem Potterem. Następnie Tap, płyta z kompozycjami Johna Zorna – dla mnie osobiście najlepsze wydawnictwo roku 2013.

Czekałem więc na zapowiedzianą nową płytę z wielkimi nadziejami. Kin określane było przez samego Metheny’ego jako kolejny etap rozwoju jego nowego zespołu, przejście z epoki (cytując samego artystę) filmu czarno-białego do technologii IMAX. Unity Band zmieniło się w Unity Group, a w powiększonym do kwintetu ansamblu znalazło się jeszcze miejsce dla włoskiego multiinstrumentalisty Giulia Caramassiego.

Z niecierpliwością czekałem na pierwsze przesłuchanie płyty. No i nastąpiło... wielkie rozczarowanie. Nie należę do osób, które zarzucają muzykom, że „znowu grają to samo”, a ich twórczość nie rozwija się. Nie przeszkadza mi więc w Kin to, że czuję się jakbym słuchał starych nagrań Pat Metheny Group. Trzymając się filmowej analogii wolałem jednak Metheny’ego w wersji monochromatycznej. Muzyka Unity Band była wciągająca, soczysta. Unity Group jest dla mnie mdłe. Chęć dodania owego „technikoloru”, czyli elektroniki i elementów orchestrionu, nie wyszła temu projektowi na dobre. Kolejny raz okazało się, że „lepsze jest wrogiem dobrego”. Tych dodatków jest tu po prostu za dużo, a wśród nich ginie gdzieś nawet saksofon Pottera, stanowiący jeden z mocniejszych punktów poprzedniej płyty. Nie rozumiem też zamieszczenia na płycie utworu „Genealogy”, kompletnie niepasującego do pozostałych. Fajnie, że PMUG potrafi zagrać taką muzykę, ale ten „przerywnik” wydaje mi się zupełnie zbędny. Potęguje tylko moje wrażenie, jakby były to nagrania odrzuconych po- mysłów z innych sesji.

Zupełnie mnie nagrania te nie porwały, a najciekawszym elementem całości jest dla mnie – niestety – okładka tego wydawnictwa.

Pomimo nie najlepszych wrażeń, jakie na mnie wywarła, nie twierdzę, że jest to płyta całkowicie zła. Zagorzali wielbiciele Pata M. znajdą tu wszystko to, za co go lubią. Szukając bardziej uniwersalnych pozytywów, mogę stwierdzić, że Kin dobrze sprawdza się jako muzyka „w tle”, snująca się niezauważalnie, tak aby nie przeszkadzać i równie niezauważalnie zniknąć, bez poczucia straty

Artykuł pochodzi z JazzPRESS - kwiecień 2014, pobierz bezpłatny miesięcznik >>

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO