Recenzja

Chicago Edge Ensemble – Insidious Anthem

Obrazek tytułowy

Kilka miesięcy temu, pisząc na tych łamach o debiutanckiej płycie kwintetu Chicago Edge Ensemble (JazzPRESS – 4/2018), wyraziłem nadzieję, że wkrótce doczekamy się wydania drugiego krążka zespołu tworzonego przez gitarzystę Dana Phillipsa (który jest równocześnie liderem składu), saksofonistę Marsa Williamsa, puzonistę Jeba Bishopa, kontrabasistę Krzysztofa Pabiana i Hamida Drake’a za perkusją. Mojemu życzeniu zadość stało się stosunkowo szybko i oto możemy cieszyć się albumem zatytułowanym Insidious Anthem.

Od pierwszego kontaktu z następcą Decaying Orbit nie opuszcza mnie wrażenie, że zespół traktował swoje poprzednie wydawnictwo jak rozgrzewkę, płytę służącą dotarciu się składu. To wrażenie po części wynika zapewne z perspektywy czasowej. Pisząc o debiucie, nie mogłem przecież wiedzieć, jak sprawy potoczą się na kolejnej płycie. Tymczasem okazuje się, że muzyka Chicago Edge Ensemble, podobnie jak niektóre potrawy, musi chwilkę odczekać, aby poszczególne składniki właściwie się ze sobą przegryzły.

Przypomnę tylko, że w przypadku grupy główne elementy to improwizacja napędzona przez motoryczny groove, a wywiedziona ze skomponowanych, czy raczej naszkicowanych przez lidera, tematów. O ile na Decaying Orbit partie groove’owe i improwizowane dawały się w miarę klarownie oddzielić, to w przypadku Insidious Anthem dźwiękowe puzzle przylegają do siebie dużo ściślej. Słychać co prawda, że mamy do czynienia z tym samym zespołem, ale nie da się przeoczyć zmian i rozwoju muzycznej koncepcji.

Nieścisłością byłoby napisać, że nowy krążek to płyta spokojniejsza czy mniej energetyczna. Partie instrumentów dętych nie uderzają już może z taką mocą jak na debiucie, bo częściej zamiast grać unisono rozpisane zostały w dwa głosy, co zdecydowanie działa na korzyść muzycznej akcji. Phillips, który na poprzednim albumie chętnie chował się w tle, tu jest dużo bardziej obecny z klarownym brzmieniem swojej gitary, co również zmienia nieco dźwiękowy balans.

Śledzenie kolejnych kompozycji z tego albumu, rozwoju tematów, wariacji, solówek, duetowych i triowych potyczek i dialogów wpisanych w ramy poszczególnych utworów to czysta przyjemność. W kilku momentach odniosłem wrażenie, jak gdyby muzycy za punkt honoru postawili sobie udowodnienie, że ten sam motyw można zagrać raz jeszcze, ale w inny sposób. Lekkość, z jaką zespół dokonuje dźwiękowej ekwilibrystyki, sprawia, że słuchając Insidious Anthem, jestem przekonany, że muzycy nagrywali na totalnym luzie, a dobrze się bawiąc, udowodnili, że nie tylko są znakomitymi improwizatorami, ale także, doskonale czują swing, a gdy mają ochotę, potrafią zaczarować nastrojem.

Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko powtórzyć życzenie z recenzji debiutu – obyśmy jak najszybciej doczekali się kolejnego wydawnictwa pod szyldem Chicago Edge Ensemble.

Autor jest dziennikarzem Radia Kraków


Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 3/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO